niedziela, 23 września 2018

Jak to jest z ED

W związku z zalewem wiadomości dotyczących edukacji domowej (ED) postanowiłam popełnić ten wpis, w którym - mam nadzieję - uda mi się odpowiedzieć na wszystkie, lub przynajmniej większość, Waszych pytań.
Rodzice, którzy chcieliby przenieść swoje dziecko do ED muszą wystąpić do poradni psychologiczno-pedagogicznej z wnioskiem o wydanie opinii w tej sprawie. Może to mieć miejsce na każdym etapie edukacyjnym i w każdym momencie roku szkolnego. PPP bada ucznia i wydaje opinię. Jeli chcemy przenieść dziecko z dotychczasowego przedszkola czy szkoły do ED, to po prostu to robimy po otrzymaniu opinii. Musimy jednak mieć upatrzoną tzw. szkołę macierzystą, która przyjmuje nasze dziecko pod swoje skrzydła. Edukacja domowa nie oznacza bowiem, że rodzice zabierają dziecko do domu i tam je edukują bez żadnej kontroli. Zadaniem szkoły macierzystej jest m.in. przeprowadzenie na koniec roku-semestru egzaminów sprawdzających wiedzę i umiejętnśoci dziecka. Szkoła ta także wspiera edukacyjnie rodziców i to do niej trafia subwencja. 

wtorek, 4 września 2018

Frankowa kręta droga do edukacji domowej

4 IX - początek roku szkolnego w Extra Klasie w Opolu.
Franek, ozobot i ozobotowa ścieżka wyrysowana przez Franka.
Widzicie ile tu symboliki? Ścieżka ozobota wyglada dokładnie tak samo jak scieżka edukacyjna naszego chłopaka
























Pod koniec minionego roku szkolnego wiedzieliśmy już po rozmowach ze specjalistami - terapeutami, lekarzami Franka, z poradnią psych-ped, że dla naszego chłopaka na tamten czas najlepszym rozwiązaniem będzie kontynuowanie nauki w ramach nauczania indywidualnego lub ścieżek kombinowanych o NI się ocierających (wybaczcie to określenie, ale lepsze nie przychodzi mi do głowy). 
NI, jak wiecie, od tego roku szkolnego zgodnie z nowymi przepisami może się odbywać tylko  w domu ucznia. Mieliśmy cztery miesiące NI Franka za sobą  i wiedzieliśmy, że było to dla niego i dla nas koszmarne rozwiązanie (pisałam o tym w poprzednim wpisie). Zastanawialiśmy się więc jak obejść zamknięcie Frankowskiego na kolejne miesiące w domu. Jednym z pomysłów było napisanie prośby do organu prowadzącego o wyrażenie zgody na NI na terenie szkoły. Argument - miałby to być etap przejściowy pomiędzy NI w domu a powrotem na zajęcia z grupą klasową do szkoły, gdy stan zdrowia dziecka na to pozwoli (bo i tak w rzeczywistości było). 
Tu jednak problemy były dwa: 
1. czy OP w ogóle wyrazi zgodę,
2. w szkole nie było miejsca na zajęcia indywidualne (za mało pomieszczeń klasowych - klasy 7 i 8 gdzieś się uczyć muszą), więc Franko mógłby mieć takie zajęcia w szkole, ale tylko na drugą zmianę. 
Zajęcia na druga zmianę to najgorszy z możliwych pomysłów. Około godziny 15 poziom koncentracji Franka zaczyna gwałtownie szybować w kierunku poziomu zerowego, na co mają wpływ leki, kiepsko przesypiane noce i przede wszystkim sama istota jego niepełnosprawności. 
Pomysł kolejny był następujący: aby zapewnić naszemu chłopakowi maksymalne zindywidualizowanie zajęć szkoła mogłaby wnioskować o utworzenie klasy specjalnej, gdyby do tego opracować eksperyment pedagogogiczny, którego celem byłoby baaardzo powolne włączanie dziecka do grupy rówieśniczej. Tu pojawiły się trzy problemy (a może i cztery, bo ów eksperyment trzeba opracować, zaś czas składania w MEN eksperymentów pedagogicznych jest bodaj do maja): 
1. teoretycznie utworzenie klasy jednoosobowej jest możliwe, ale może natrafić na opór ze strony OP, lepiej gdyby oprócz Franka być jeszcze choc jeden uczeń, nie wiedzieliśmy jednak skąd mielibyśmy go wziąć;
2. zajęcia na drugą zmianę (j.w.) - już wyobrażam sobie Franka uczącego się od godz 13 czy 14 - 17/18. Tak naprawdę ta kwestia przekreśliła ten pomysł; 
3. nauczyciel w podwójnymi kwalifikacjami (nauczanie wczesnoszkolne + surdo/oligo/praca z dzieckiem z autyzmem) - znalezienie takiego specjalisty w tak krótkim czasie graniczyło z cudem. 
Generalnie więc wszystkie trzy pomysły (NI w domu, NI w szkole, klasa specjalna w szkole rejonowej) wydawały się być kolosami na glinianych nogach. Byłam już bliska osiwienia, gdy pojawia się informacja o tworzącej się w Opolu szkole dla dzieci w edukacji domowej.  
Myśląc dawno temu o przyszłej edukacji Franka rozważałam edukację domową. Do tematu podchodziłam jednak jak do jeża. Z kilku powodów:
1. Ta forma zakłada, że to rodzice sa odpowiedzialni za edukację swoich dzieci - ja jednak nie nadaję się na nauczycielkę  własnych dzieci.
2. Pod koniec roku szkolnego dzieci mają testy w szkole macierzystej, podczas których sprawdzana jest ich wiedza. Taka forma oceniania dzieci wydawała mi się bardzo stresująca. 
3. Obawiałam się, że ed odetnie Franka od rówieśników. Ok, wiem, dzieci spotykają się w ramach ed, ale nie oszukujmy się - przy obciążeniach Frankowskiego byłoby to zdecydowanie większym wyzwaniem. Franek nade wszystko potrzebuje stałości, porządku, uporządkowanego rytmu dnia, by czuć się bezpiecznie. 
4. ED jawiła mi się także jako ogromne obciążenie nas, rodziców. Jakkolwiek to zabrzmi i może ktoś się nawet na te słowa obruszy, ale my potrzebujemy oddechu od Franka - jest on mocno absorbującym młodym kawalerem a my zwyczajnymi rodzicami, którzy od swoich kochanych dzieci od czasu do czasu chcą odpocząć. 
(Może te moje obiekcje kogoś oburzą, ale piszę szczerze o własnych obawach).
Szkoła dla dzieci w ed niemal wszystkie z moich obiekcji załatwiała. Tu Franko miałby przecież grupę rówieśników, z którymi mógłby się regularnie spotykać, miałby nauczycieli i edukatorów prowadzących z nim zajęcia, także my rodzice zostalibyśmy odciążeni.
Pozostawała kwestia egzaminów końcowych.
W drugiej połowie czerwca spotkałam się baaardzo późnym wieczorem (jak w mrocznym filmie akcji) z inicjatorką założenia szkoły. Usłyszałam jak mają pracować nauczyciele, jakie są założenia szkoły i...przepadłam z kretesem. Wiedziałam, że tylko taka forma nauki może uratować Frankowskiego przed NI a nas przed zakładem psychiatrycznym.