wtorek, 22 października 2019

Prawa dziecka i rzeczywistość nasza

Idę z Frankowskim w miasto. Jest pięknie - świeci słońce, dziecię w fantastycznym humorze, ja szczęśliwa, bo wreszcie chwila wolniejsza i ... w sekundę wszystko szlag trafia. Skręcamy w prawo i dostajemy w twarz monstrualnych rozmiarów zdjęciem zakrwawionych zwłok dziecka. Franek naciąga czapkę na oczy, zaczyna płakać, mówić ze się boi, pyta, co to jest, dlaczego to dziecko jest we krwi. Czuję w sobie wzbierającą wściekłość i bezradność - tak oto "obrońcy życia" w majestacie prawa niszczą emocjonalne życie mojego dziecka!  
Wracamy do samochodu - cały czas pytania, w nocy kilka pobudek, pytania i płacz. Na drugi dzień dziecko rozwalone na milion kawałków, rozdrażnone, płaczliwe. Po zajęciach w Fundacji chcę pojechać z nim do miasta na ulubione frytki. Jedziemy. Franko boi się wysiąć z samochodu. Mówi, że nie chce oglądać tych strasznych zdjęć. Moje dziecko, które już tak bardzo dostało po grzbiecie od życia i ludzi z gębą wypchaną frazesami o etyczności własnego postępowania, dziecko, z którym tyle czasu przepracowywaliśmy różne lęki, znowu oberwało. Tym razem od tych krzyczących o miłości bliźniego i ochronie życia. A ja mam ochotę wykrzyczeć im prosto w twarz, że życie trzeba chronić całe życie! 
Policja, zeznania, kolejny wypad do miasta i znowu to samo auto, ale tym razem w innym miejscu, znowu lęk Franka, kolejne zgłoszenia... Czujemy się bezsilni. Czujemy, że jako rodzice, ponownie nie jesteśmy w stanie ochronić naszego dziecka.