środa, 20 stycznia 2016

W poszukiwaniu zen

Jedna sprawa za drugą (żeby nie powiedzieć na drugą), a już na horyzoncie pojawia się kolejna. I tak bez końca. Od kilku dni więc (dla psychicznej zdrowotności swojej i rodziny) czytam bardzo późną porą u mądrych ludzi, jak w takim pędzie się zatrzymać, wyciszyć i osiągnąć błogostan emocjonalny. Mówiąc krótko i wprost - poszukuję przepisu na zen.
I tak czytam te mądre teksty i kiwam głową ze zrozumieniem (i podziwem). Bo to wszystko takie mądre, wyważone, przepełnione spokojem i ciszą. Zupełnie inaczej niż u nas.  
Kilka dni temu znalazłam na blogu pewnej pięknej, mądrej i znanej kobiety wpis o czakrach, spokoju, wyciszeniu itd. Wpis mądry, kojący. 
I znowu siedziałam, kiwałam głową i wzdychałam. I też chciałam być taka wyważona, spokojna, taka...zazeniona (że tak powiem).
Tekst opatrzony był zdjęciem kolorowych motyli. Autorka przyklejała je wraz ze swoją córką na zlewie, patrzały potem na słońce prześwietlające ich skrzydła i kolorowe refleksy na zlewie. I była to chwila przepełniona spokojem i wszystkim tym, czego u nas w domu nie uświadczysz.
Wyobraziłam sobie tę scenę - tak kompletnie (wręcz drastycznie) różną od naszej kuchennej rzeczywistości.
I wyobraziłam sobie siebie przyklejającą plastikowe motylki na zlewie, potem patrzącą na słoneczne kolorowe refleksy, jakie rzucały ich skrzydła.
I pana męża wchodzącego na to do kuchni, patrzącego na mnie okrągłymi ze zdziwienia oczami.
I widziałam (dalej) oczyma wyobraźni, jak wyciąga telefon, dzwoni do naszej psychologicznej guru informując ją konspiracyjnym szeptem, że mi chyba odbiło.
Monika przyjeżdża (w mojej wyobraźni czas rządzi się innymi prawami - przyjazd Moniki trwa sekundę), staje nade mną z notatnikiem w lewej dłoni, długopisem w prawej (a ja nadal przy tych motylach w zachwycie), lewa brew Moniki wędruje ku górze i słyszę:
- Hmmmm.... autostymulacje wzrokowe... To się diagnozuje, kochana.
...
I tak sobie myślę, że nie dla mnie sposoby mądrych, zrównoważonych, pięknych i pozytywnie energetycznych kobiet. U mnie znowu skończy się plebejskim zen, czytaj: miską lodów czekoladowych z orzechami, rodzynkami i migdałami. Potem jeszcze czekoladą.
No i jest szansa, że o godz. 23 Monika nie wpadnie tu z notatnikiem i swoją uniesioną brwią.


Edit:
Monia, żeby nie było - możesz przyjechać nawet w środku nocy! Nie tylko dlatego, że psycholog w naszej rodzinie jest mile widziany o każdej porze dnia i nocy ;-)

10 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. To co, spotykamy się w weekend na lody? Bez okularów, żeby było zabawniej :)

      Usuń
  2. Wszak każdy na prawo do swego własnego zen. Gdyby wszyscy byli tacy sami byłoby strasznie nudno. W bardzo złym odcieniu tej nudności, rzecz jasna :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ewa, przemawia przez Ciebie wieloletnie doświadczenie ;-)

      Usuń
  3. O kochana mi też by się przydał taki przepis na zen, i to nawet bardzo. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ty weź, musiałaś o tych lodach?! Teraz to ja wcale nie mam zen przez Ciebie tylko chcicę na lody!!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja też chcę lody o smaku zen. I koniecznie z Autorką bym chciała zjeść te lody. I czekoladą zagryźć. Tylko do Opola daleko i nijak nie chce się zrobić bliżej :-/

    OdpowiedzUsuń
  6. Och, jak ja potrzebuję takiego zen, szczególnie teraz, w trakcie sesji egzaminacyjnej. Czy jak znajdziecie skuteczny sposób na taką nirwanę, to podzielicie się nim ze mną? Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Drogi Anonimowy Gościu,
bardzo proszę, podpisz swój komentarz swoim imieniem, aby łatwiej było mi na niego odpowiedzieć.
Dziękuję