Gdy dziecko idzie do szkoły, jako rodzice chcemy, aby
trafiło w dobre środowisko, na mądrych nauczycieli, aby chciało się uczyć, by z
tej nauki czerpało radość i mogło w przyszłości robić to, co sobie wymarzy.
Podobne marzenia mają rodzice dzieci niepełnosprawnych, tylko nierzadko obaw
jest więcej. Zapraszam Was do przeczytania pierwszej części historii chłopca,
który dziś jest uczniem klasy czwartej. Historię tę opowiedziała mi w ostatnich dniach jego
mama.
Wszystkie dane umożliwiające identyfikację dziecka zmieniłam na prośbę rodziców - sprawa jest w toku.
Tomek skończył niedawno 10 lat, jest teraz uczniem czwartej
klasy szkoły podstawowej.
Do przedszkola uczęszczał tak jak jego rówieśnicy. Początki były super, ale nagle
zaczęły się trudności. Zaczął się wycofywać, bawił się sam, nie akceptował
obowiązujących zasad. Intelektualnie szedł jak burza, ale społecznie była
porażka. Konflikty z rówieśnikami pogłębiały się z roku na rok. Obserwowałam go
w domu, gdy się wyłączał, jakby nikogo nie słyszał, chodził na palcach, bawił
się tylko konstruując urządzenia. Gdy usłyszał blender, odkurzacz, tramwaj,
pociąg czy syrenę, kładł się z płaczem na ziemię i wył. Udałam się na
konsultację do psychologa w przedszkolu i dowiedziałam się, że wszystko jest w
porządku a dzieci już tak mają. Pytałam psychologów o spektrum autyzmu, bo
czułam, że to może być właściwy kierunek, ale wszyscy pukali się palcem w
czoło. Podjęłam kolejną próbę w poradni psychologiczno-pedagogicznej i tam
dowiedziałam się, że wyolbrzymiam. Syn jest super. Wiedziałam, że jest super,
ale w sytuacji jeden na jeden każdy jest super. To była walka z wiatrakami. A
potem przypadek sprawił, że udało się poskładać wszystko w całość.
U Tomka zespół Aspergera został zdiagnozowany pod koniec
zerówki. Skończył wówczas 7 lat.
Diagnoza była dla nas w pewnym sensie ulgą, ponieważ
dostaliśmy coś, co się jakoś nazywało. Przyznam szczerze, że podświadomie
przygotowywałam się do tego. Potem nadszedł czas wielkiej żałoby. Choć świat mi
się załamał, zaczęłam działać, szukać terapii i pomocy dla młodego. To działo
się w ciągu dnia. Wieczór stawał się horrorem. Stawiałam sobie mnóstwo pytań,
analizowałam czy czasem czegoś nie schrzaniłam jako matka... Ogrom łez i
wewnętrznego bólu. Na szczęście miałam wsparcie męża, rodziny i przyjaciół,
którzy nie oceniali mnie ani Tomka, tylko pomagali.
Orzeczenie o potrzebie kształcenia specjalnego odebraliśmy w
wakacje przed rozpoczęciem szkoły. Zaleceniem była szkoła masowa lub z
oddziałami integracyjnymi. Przerażona jego nadwrażliwością na dźwięki, tłumy
ludzi, zapachy, światło, tembr głosu, jego problemy z koncentracją itd.
zamarłam. Sto tysięcy myśli kłębiło się w mojej głowie - czułam, że szkoła
będzie wielkim wyzwaniem dla młodego.
Kolejny przypadek sprawił, że dowiedziałam się o małej szkole w naszym
mieście, która otworzyła oddziały dla dzieci autystycznych. Potwierdziła to
dyrektor przedszkola Tomka. Pojechaliśmy na rozmowę. I … nagle poczuliśmy, że
mamy to - udało się. Odetchnęliśmy z ulgą - nasz syn pójdzie do szkoły, będzie
miał warunki do rozwoju i wsparcie! O nic innego nam nie chodziło. Właściwie w
cztery miesiące zrobiliśmy już tak dużo, że pomyślałam nawet, że mamy jakieś
niespotykane szczęście. Decyzja o wyborze szkoły była dla nas naprawdę
niewiarygodnie trudną sprawą. Zdecydowaliśmy się na wybór SP nr 567, bo ta szkoła
szczególny nacisk miała kłaść na integrowanie dzieci, nieliczne klasy, pomoc
drugiego nauczyciela w klasie, który miał spełniać rolę wychowawcy dzieci ze
specjalnymi potrzebami edukacyjnymi. Wydawało mi się, że złapałam pana Boga za
nogi. Rzeczywistość pokazała, że zapewnienia ze strony szkoły dalece odbiegły
od rzeczywistości, z jaką przyszło nam się zderzyć.