sobota, 21 lutego 2015

Moc jest z nami!

W piątek byłam na konferencji 'Edukacyjne inspiracje' - tych poszukuję w związku z dalszą edukacją Frania i nieustającym bólem głowy z tego powodu. Wiedziałam, że na konferencji spotkam dyrekcję przedszkola Frania, nie wiedziałam jednak, że obecnych będzie także kilka pań nauczycielek. 
Po wystąpieniach, w czasie na dyskusję, zaczęłam rozmowę z Frankowymi nauczycielkami - o Franku, tym jak się zmienia, usłyszałam jakie poruszenie w gronie pedagogicznym wywołał Krasnal, gdy pierwszy raz powiedział diiiinia i jak się teraz stara powtarzać słowa (A pamięta pani, jak mówiła nam pani, że nie wiadomo, czy Franio będzie mówił - pamiętam, wszystko pamiętam). Potem, jakoś tak płynnie, rozmowa zeszła na jeden z tematów, który także poruszyłam w przedostatnim wpisie na blogu i który przewijał się potem w komentarzach - życie samo napisało najlepszy komentarz. Pani Ania, nauczycielka Franka, powiedziała mi, że w ubiegłym tygodniu odbyła się w przedszkolu rada pedagogiczna, w trakcie której omawiano m.in. mocne i słabe strony poszczególnych grup. Gdy przyszła kolej na "Pszczółki" nauczycielki jednogłośnie stwierdziły, że najmocniejszą stroną grupy jest...Franek (!!!).
Bo sprawił, że dzieci stały się bardziej 
otwarte, 
uważne na siebie nawzajem, 
odpowiedzialne 
i współodczuwające. 
Potem jeszcze usłyszałam, że obecność Franka w grupie jest czymś najlepszym, co mogło się tym dzieciom przytrafić na ich drodze edukacji (!). Tu poprosłam panią Anię, aby już nic więcej nie mówiła, bo ... wiadomo, wzruszyłam się jak to matka potrafi tylko. Po chwili, gdy lekko ochłonęłam, dodałam od siebie, ile Frankowi dają dzieciaki, jak ważne jest to, że może się on od nich uczyć i po prostu przebywać z rówieśnikami.
Pod koniec przerwy rozmawiałam jeszcze z dyrekcją Frankowego przedszkola. I chyba tak ten klimat edukacyjnych inspiracji nam się udzielił, bo w pewnym momencie usłyszałam:
- Pani Agnieszko, a może byśmy tak zorganizowali w przedszkolu spotkanie dla rodziców? Wszystkich rodziców, nie tylko dla rodziców dzieci z naszego przedszkola? 
Dalej była burza mózgów - trza speców zaprosić, i to najlepszych, poprowadzić spotkanie w formule warsztatowej, pytania "na twarz", tematyka - problemy emocjonalne dzieci w wieku przedszkolnym - jak sobie z nimi radzić, zaproponowałam blok jak rozmawiac z dzieckiem o niepełnosprawności. Już dziś dostałam informację od dyrekcji, że w przedszkolu zostanie wystawiona skrzynka, do której rodzice będą mogli wrzucać propozycje tematów, które powinny zostać poruszone. Specjaliści też już są - z Manus Papilio w Opolu, czyli Radek Rogoziński (oligofrenopedagog,  ergoterapeuta, terapeuta SI, NDT-Bobath i wczesnego wspierania rozwoju dziecka - krótko mówiąc człowiek orkiestra) i Monika Majszczyk (psycholog, logopedka, terapeutka dzieci z autyzmem i wczesnego wspierania rozwoju dziecka). Najlepsi z najlepszych - wiemy to nie od dziś. Oni też do propozycji takich właśnie zajęć z rodzicami podeszli z entuzjazmem.

Jak dobrze spotkać na swojej drodze ludzi, którym chce się robić więcej "niż ustawa przewiduje", którzy mają pasję i wiarę, że da się. Mimo wszystko da się.
Jeno nie można w tej wierze być osamotnionym.
Tak więc - działamy!
Moc jest z nami.
Bez dwóch zdań:)


Franio w obiektywie Natki


Ps 1. Oczywiście będę informowała tu na bieżąco o postępach w przygotowaniu spotkania. 

Ps 2. Przy okazji w temacie - ANKIETA do wypełniania jest. Ministerstwo Edukacji Narodowej zaprasza do udziału w badaniu dotyczącym koncepcji organizacji warunków kształcenia uczniów niepełnosprawnych. 

czwartek, 19 lutego 2015

Emocje, emocje

Ileż emocji w komentarzach do poprzedniego wpisu! Gdyby tak można było energią emocjonalną oświetlać domy, myślę, że dalibyśmy radę rozpalić reflektory na Pałacu Kultury.
Jaki sens mają dywagacje nad tym, co będzie za kilka lat? Dokładne planowanie sobie życia, relacji z ludźmi, przyszłości naszej i naszych dzieci? My kiedyś takimi mistrzami dziesięciolatki byliśmy. Aż pojawił się w naszym życiu młody człowiek, który nauczył nas, że trzeba robić to, w co się wierzy, ufać, że robi się to najlepiej na świecie, mieć w sobie ogromnie dużo pokory i nie dać się paraliżować strachowi o przyszłość. 
Wszystko po to, by mieć siłę stawiać czoła codzienności. 



Ps. Naprawdę nie jesteśmy z tych wierzących w przysłowiowe garbate aniołki.

poniedziałek, 16 lutego 2015

Przemyślenia do przemyśleń

W piątek rano przeczytałam ponownie mój (ostatni) nocny wpis i poczułam się z nim źle. Z każdą godziną uczucie to narastało aż przybrało postać potężnego kaca moralnego. Bo już wtedy miałam przekonanie graniczące z pewnością, że źle zinterpretowałam sytuację. Zaczęłam się zastanawiać, czy po pierwsze nie zaczynam przereagowywać i poszukiwać jednego obowiązującego schematu zachowania się dziecka neurotypowego, po wtóre czy nie zaczynam dostrzegać strachu/obawy dzieci przed kontaktem z Franiem tam, gdzie jej w ogóle nie musi być. Przy tym dlaczego w ogóle odmawiam innemu dziecku prawa do obawy przed kontaktem z Frankiem? 
Dziękuję, że mi nie słodziliście w komentarzach, nie jęczeliście, jaki to biedny Franc i biedni my rodzice dzieci niepełnosprawnych. Dziękuję za szczere słowa, bo dzięki nim mogłam przemyśleć kilka kwestii. Przestraszyłam się tego, że, jak napisałam, być może próbuję w sobie wykreować stereotyp dziecka neurotypowego - jest otwarte, inicjuje kontakt, bez problemu, wyraźnie komunikuje swoje potrzeby itd. Zupełne przeciwieństwo Franca (może własnie dlatego?). Tak, macie rację - dziecko neurotypowe ma prawo być nieśmiałe, mieć problem z inicjowaniem kontaktu, ba - ma prawo obawiać się kontaktu z Frankiem. Marta napisała: Taki Franio z "odmienną metodą komunikacji" jest jak obcokrajowiec. Ano jest. Nie da się z tym dyskutować. 

piątek, 13 lutego 2015

Nocne przemyślenia

Dziś po całodziennym maratonie lekarskim z Franiem we Wrocławiu, krótko po godz. 17 zjawiliśmy się na obiad w Ikei. Franc zjadł swoją porcję i usiadł przy "telewizorku" (tak nasz chłopak miga na żółte słupy z grami dla dzieci). W pewnym momencie stanęła za nim dwójka dzieci chcących zająć miejsce Franka. Siedzieliśmy obok, cały czas uważnie obserwowaliśmy, co wydarzy się dalej.
Widziałam, że dzieci spoglądają na siebie, jakby pytały się bez słów "co teraz robimy?". Widziałam, że bardzo chcą zagrać w grę okupowaną przez Franka, ale jednocześnie obawiały się zagadnąć naszego chłopaka.
Tak, po Krasnalu widać, że zachowuje się inaczej - cieszy się podskakując, bo udało mu się ułożyć obrazki w Memory prawidłowo (wszystkie emocje na wierzchu niezależnie od okoliczności), ma aparaty słuchowe na uszach, miga do nas, nie mówi, wydaje dziwne, niezrozumiałe dźwięki. Jego ruchy są dość niezgrabne, takie...kanciaste.
Daleko do normy, prawda?
No daleko. Co do tego wątpliwości nie ma.
Widziałam, że dzieci chciały zająć miejsce Franka, chciały żeby już zmienił zabawę, ale jednocześnie obawiały się go o to poprosić. Gdy Francik wstał na chwilę, dzieci dosłownie rzuciły się na krzesełko, na którym nasz chłopak wcześniej siedział. Między sobą kłóciły się i przepychały, które z nich było pierwsze, które powinno grać najpierw.

środa, 11 lutego 2015

Zadanie domowe

Dostaliśmy dziś zadanie domowe od naczelnej Frankowej guru, 'cioci Moniki' - mamy wymyślić dla siebie znaki migowe. W języku migowym każdy człowiek ma swój własny znak - imię / przydomek migowy, którego używa się zamiast migać imię danej osoby litera po literze. Do tej pory znaki [MAMA] i [TATA] wystarczały, ale najwyraźniej poprzeczka idzie w górę. 'Ciocia Monika' zaczęła z Franiem pracę nad samoświadomością - kilka dni temu obserwowaliśmy, jak do chłopaka dochodziło, że Franciszek to też on, podobnie jak Franio, Francik, Francyś, Franc, Franek, Franula, Franca (w chwilach francowatych) - wszystko jeden człowiek. I znak migowy jeden. Zdziwienie na twarzy Krasnala było bezcenne. A propos - ostatnio zarejestrowano Franka do lekarza specjalisty dla dorosłych nie dla dzieci, bo przecież Franciszek młody być nie może. I kto tu powinien pójść na cito na terapię ze świadomości-szeroko-pojętej?
Wracając do naszego zadania - wieczorem rozpoczęły się obrady rodzinne pt. Jakim jednym słowem byś mnie opisał/-a. Połowa znaków wymyślonych przeze mnie na pana męża "kojarzyła" mu się. Pozostawię ten fakt bez komentarza.
W końcu stanęło na znaku [SŁAWNY], bo RadoSŁAW. To jest jednak wytłumaczenie oficjalne, prawda jest taka, że znak ten jest baaardzo podobny jest do znaku [PIWO]...
Pan mąż z takiego obrotu sprawy był baaardzo zadowolony.
Potem ja byłam na tapecie. 
Do pokoju weszła Nat, gdy żywo dyskutowaliśmy o mych cechach charakteru (jakoś tych pozytywnych nie było zbyt wiele). 
- Natka, z kim albo z czym ja ci się kojarzę?
- Z niemieckim.
Tjaaaaa....
Na to pan mąż zapytał poważnym głosem:
- A nie z czarownicą? Zołzą?
....
Stan na dzis jest więc taki, że pan mąż jest [SŁAWNY] a ja...bezimienna.
Jutro ciąg dalszy narady.



Ps. Jutro także wyjazd do Wrocławia i badania Krasnala. Mam nadzieję, że wpadnę tu (lub na Frankowy profil na FB) wieczorem z entuzjastycznymi informacjami, że znowu Franko-dochtory przesadzili z podejrzeniami, że fantazja ich poniosła itd. Oby.

wtorek, 10 lutego 2015

Konkursowo i nie tylko


Dziś zakończył się II etap konkursu Blog Roku 2014. Jeszcze w trakcie jego trwania podjęłam decyzję, że już ostatni raz bierzemy udział w tym konkursie - cztery starty za nami, łącznie z tym rokiem trzy razy weszliśmy do pierwszej 10 w naszej kategorii. 
W tegorocznej edycji konkursu wysłaliście na blog Franka aż 428 głosów (!!!), dzięki czemu zajęliśmy czwarte miejsce w naszej kategorii. Powiem szczerze, że nie spodziewaliśmy się aż takiego wyniku - dziękujemy Wam bardzo za każdy głos. Daje mi to motywację do mojej grafomańskiej działalności. Cieszymy się także, że dzięki Waszym głosom na nasz blog Fundacja Dzieci Niczyje otrzyma 428 zł. Brawa dla Was!


***
Na koniec informacja dla rodziców migających dzieciaków - Franc otrzymał dziś książkę "Migowy świat bajek. Królewna Śnieżka" razem z płytą CD. Jej autorką jest tomatisowa terapeutka Frania, p. dr Iwona Grzesiak. 
Na płycie bajkę miga p. Magdalena Bielak-Kościńska - jest wersja z napisami w j. polskim i bez napisów. 
Baaaaaaaaaaaaaardzo polecam. 
Jeśli ktoś z Was będzie zainteresowany, dajcie znać. Dowiem się, jak możecie książkę otrzymać.



niedziela, 8 lutego 2015

Bez tytułu specjalnego

Przed Frankiem, w tym starym życiu, sądziłam, że rodzice dzieci niepełnosprawnych są tacy...uduchowieni, zawsze wiedzą wszystko, mają nadintuicję, są gotowi do poświęceń i pomocy bliźniemu (pewnie w genach zaprogramowane mają to wszystko). Nic z tego. Są niedoskonali i absolutnie zwyczajni, jak każdy. W końcu dziecko niepełnosprawne może przyjść na świat (lub stać się nim na skutek choroby czy wypadku) w każdej rodzinie. To nie zdarza się tylko w fimach, albo "komuś". Każdy może być rodzicem dziecka niepełnosprawnego - i ten dobry i zły, empatyczny i podły, zaradny i bezradny, i ten w parze i samotny.
Jesteśmy normalni, niedoskonali, bywamy słabi i popełniamy miliard błędów. Żadnego genetycznego zapisu o doskonałości i patentu na wiedzę wszelaką. 
My tacy jesteśmy. Ani się nie poświęcamy, ani żył sobie nie wypruwamy, jakkolwiek często jesteśmy zmęczeni (i to jak), zdarza się, że mamy dość Franka i Nat, marzymy o 24 godzinach bez dzieciaków (po Franca osiemnastce się uda?). Nie raz mamy też dość całego Frankowego bagażu, brak nam siły, samozaparcia i motywacji, jesteśmy bliscy stanu "z-cicha-pękniecia" i rzucenia w kąt wszystkich lekarskich i terapeutycznych zaleceń. Kilka błędów niestety też mamy na naszym koncie. Najgorszy jest stres i zmęczenie. W parze dają tak w kość, że człowiek czuje się, jakby przebiegło po nim stado słoni. 
No właśnie, tak to jest.
Zero doskonałości i patentów. 
Nic.
Ale za to jak człowiek uczy się dostrzegać drobiazgi, których wcześniej nie dostrzegał, jaką siłę w sobie znajduje, o którą siebie nie podejrzewał, jaki dramatycznie czarny humor mu się włącza, gdy ze zmęczenia zaledwie 1% mózgu pracuje. Aż strach czasem coś powiedzieć, żeby zgorszenia nie wywołać.
Więc już nic więcej dziś nie napiszę, bo w okolicach 1% a może już nawet 0,5% jestem.


piątek, 6 lutego 2015

Duże sprawy w przedszkolu

Pamiętacie jak trochę ponad rok temu pisałam o porwaniu się z motyką na słońce, o tym jak postanowiłam napisać książkę dla dzieci o różnych niepełnosprawnościach - Duże Sprawy w Małych Głowach? Książka jest (chwilami sama w to uwierzyć nie mogę), ogrom pracy i stresu za całym teamem książkowym, jeszcze tylko dopinamy szczegóły. Ale dopiąć je trzeba, bo diabeł wiadomo gdzie tkwi.
Przesyłam rozdziały do recenzji osobom związanym z daną niepełnosprawnością, bo  ich zdanie jest szalenie ważne. To nie ma być bajka, opowieść z tysiąca i jednej nocy, kreowanie fałszywej rzeczywistości ani promocja myślenia życzeniowego. Taka idea przyświecała nam od początku.
Jakiś czas temu rozdział o dzieciach słabosłyszących i g/Głuchych przesłałam Joli K. z Instytutu Głuchoniemych i szefowej projektu Let's sign. Oto jej recenzja. Wywołała ona we mnie niesamowite emocje i wzruszenie.

Wzruszyła mnie ta ksiażka! Po przeczytaniu miałam ciarki na ciele, to najlepsza książka jaką przeczytałam. Ponieważ ta książka jest o nas! Jak to jest w świecie Głuchych, nikt tak nas nie docenił. Dla nas to jest bardzo ważne. Tyle słów w jednym rozdzaile, niesamowita książka naprawdę. Powinna być wydana na całym swiecie, bo docenia niepełnosprawne osoby. To cudne, że pokazaliście innym jak wygląda nasz świat! Dziękuję.

Z tym "całym światem" to Jolę fantazja trochę poniosła ;-) Na razie robimy wszystko, aby wydać książkę i aby była ona darmowa. Bo to podstawa - książka nie będzie sprzedawana, projekt jest w pełni pro bono.
Dziś rozdział o dzieciach słabosłyszących i g/Głuchych recenzowała najbardziej wymagająca grupa czytelników - dzieci z przedszkola Bajka w Opolu, do którego chodzi nasz Franio.  Słuchaczami były koleżanki i koledzy z grupy naszego Krasnala. 
Było tak:

 Podłączenie sprzętu i nadzór techniczny ;-)



Widzicie to skupienie i zacięcie na twarzy matki? :)



Trochę migania też było - inaczej się nie da.
Każde dziecko dostało swoje specjalne imię w języku migowym, tak jak dzieci słabosłyszące i g/Głuche.
Entuzjazm dzieciaków jest nie do opisania.




środa, 4 lutego 2015

Franek


To, co wyżej, to efekt tego, co poniżej:



DUMNI jesteśmy nieziemsko z naszego chłopaka!

Niniejszym rzucam Wam wyzwanie i zadanie - spróbujcie przemigać imię Franek.
Aaa co, życie jest pełne wyzwań.
Wierzymy w Was - dacie radę! 



Ps. Dziękujemy za wszystkie smsy z głosami na nasz blog. Jesteście niesamowici!! :)
Działamy dalej i liczymy na to, że uda nam się utrzymać w pierwszej 10.


wtorek, 3 lutego 2015

Taki zwyczaj

Starym Kossowskim zwyczajem postanowiliśmy jak co roku wziąć udział w konkursie Blog Roku 2014. Tym razem blog Frania startuje w kategorii 'Życie i społeczeństwo'. 

Każdego, kto dzięki temu konkursowi zajrzy tutaj, zapraszamy, do poznania losów naszego Franka, mistrza w pokonywaniu przeszkód i czarnych scenariuszy.

Będzie nam bardzo miło, jeśli zechcecie zagłosować na blog Frania.

Aby to zrobić należy wysłać  
SMS o treści C11591 na numer 7122

W tym roku cały dochód z smsów zostanie przekazany Fundacji Dzieci Niczyje, która pomaga dzieciom doświadczającym przemocy. Koszt 1 smsa to 1,23 zł. W ubiegłym roku na turnusy rehabilitacyjne zebrano tym sposobem 39.112 zł! 
Ten podtekst charytatywny bardzo nam się podoba :)
W czasie całego konkursu można wysłać tylko 1 sms z 1 numeru a głosowanie trwa do godz. 12:00 dn. 10 lutego.

Konkurencja w naszej kategorii jest duuża i mocna, ale wierzę, że z Waszą pomocą, nie będziemy na szarym końcu ;-)

Dziękujemy za każdy głos :)


niedziela, 1 lutego 2015

"Jestem tylko mamą" - czyli grzechów część 2

Rozmowa ze znajomą, o której pisałam w poprzednim wpisie, sprawiła, że zaczęłam analizować moje doświadczenia z terapiami Frania od jego urodzenia po dziś dzień i przypominać sobie rozmowy z innymi mamami na temat ich doświadczeń w temacie. 

Układ terapeuta-rodzic jest bardzo specyficzny.
Nie ma w nim "sprawiedliwości emocjonalnej".
Tak ja to czuję. Poniżej postaram się wyjaśnić, dlaczego.

Obecnie mamy niesamowite szczęście, że Franek jest prowadzony przez Terapeutów, którym ufamy w 90% (nikt nie jest nieomylny). Frankowy terapeutyczny Guru-Team to w sumie 6 terapeutek i 1 terapeuta. Okresowo do tego składu dołączają różni spece, w zależności od potrzeb Frania. W ostatnim czasie miały miejsce korekty składu; mamy poczucie, że były one właściwe. Terpeuci Franka to ludzie, którzy są dla nas autorytetami i specami najwyższej klasy w swoim fachu. To, co w nich cenimy najbardziej, to fakt, że słuchają, są otwarci na dyskusję, uwzględniają nasze uwagi, są otwarci na głosy krytyczne i - co najważniejsze - nie wyobrażają sobie pracy z Frankiem bez konsultacji pomiędzy sobą. Szkoda tylko, że Franek taką opiekę ma dopiero od 2,5 roku. 

Niestety wiem, że jest to wyjątek. Ponieważ nasze dziecko ma wiele problemów zdrowotych, praca z nim nie może odbywać się z ludźmi, którzy - przede wszystkim - nie chcą rozmawiać ze specem "od innego wycinka Franka" (bo się przecież znam na tym, co robię), spisują go na straty (bo tu tyle roboty, że nie wiadomo, w co ręce włożyć), nie mają pomysłu na kierunek, treść i formę pracy, albo wiedzę zbyt małą (i tak bym nie wiedziała, co mam z nim robić w gabinecie). T wszystko twierdzenia autentyczne popełnione przez terapeutów pod adresem naszego chłopaka.
Jak my, rodzice, czujemy się, gdy coś takiego słyszymy? Jakby ktoś od środka żywcem rozpruwał naszą psychikę. 

Jesteś rodzicem dziecka, które urodziło się z cholernie ciężkim bagażem do uniesienia. Wychodząc ze szpitala kompletnie nie wiesz, w którą stronę się udać, gdzie szukać pomocy. Próbujesz na NFZ - pół roku czekania na rehabilitację. Uderzasz prywatnie - rozwalają cię koszty. Dużo czasu mija, zanim ogarniesz nową rzeczywistość, w której znalazłeś się z dnia na dzień, nauczysz się wszystkich trudnych nazw, zaczynasz rozumieć lekarzy. Jeśli ktoś cię popchnie we właściwym kierunku, ogarniesz sprawę zaświadczeń, papierów, orzeczeń i opinii w miarę szybko. Jeśli nie - masz pecha. W tym czasie psychikę orze ciągły strach o dziecko, wizyty u lekarzy (jak masz mega szczęście trafisz na Lekarzy, jeśli nie, błądzisz dalej). Podobnie z terapeutami - jak masz szczęście trafisz z dzieckiem dobrze, jeśli nie...patrz wyżej. A czas płynie, mijają bezcenne miesiące a ty nadal się miotasz - ten lekarz, ten szpital, operacja, znowu OIOM, jaka rehabilitacja? Mówią, że trzeba ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć, bo jak nie to dziecko nie będzie chodziło i to będzie TWOJA wina. Nie ma to jak dobić rodzica z ledwie funkcjonującą psychiką. Aż rodzic dochodzi do miejsca, w którym mówi: Nie mam siły. Dalej nie dam rady. I potem scenariusz jest różny - niektórzy rodzice załamują się, inni idą po prochy do psychiatry (tylko takie, żeby za bardzo nie otępiały), niektóre matki wygadują się na forach w necie i jak na tlen czekają na słowa nie martw się, wszystko minie, on/ona musi dojrzeć, ojcowie często w tym momencie stwierdzają, że nie takie życie miało być (ale znam dwie rodziny, w których to matki tak stwierdziły). Ja w tym momencie siadłam i powiedziałam: Trudno. Niech nie chodzi. Będzie miał najbardziej odjechany wózek na dzielni. Niech tylko będzie pogodny i szczęśliwy. Wolę mieć dziecko na wóżku, niż dziecko z przeoraną psychiką. 
I w tym pierwszym roku żaden spec nie zająknie się ani słowem o psychice dziecka po tak trudnych przejściach, nie powie nic o wpływie emocji rodziców na samo dziecko. My szukaliśmy pomocy. Pierwsze kroki skierowaliśmy do PPP. Franc był wtedy krótko przed 1 urodzinami. Bo rozwój dziecka to chyba nie tylko rozwój ruchowy i wieczna, koszmarnie trudna, rehabilitacja? Więc może pedagog? Może psycholog? Logopeda? Wtedy usłyszeliśmy - a co logopeda, psycholog czy pedagog może robić z tak małym dzieckiem? No w sumie nie wiem. Przecież jestem tylko matką... 
To jest właśnie kolejny grzech speców - niedostrzeganie sfery emocjonalnej. Jakby mały człowiek emocji nie miał. Mały człowiek po miesiącach na OIOMie, w szpitalach, operacjach, ciężkich zabiegach w ogóle nie ma psychiki. Ty, rodzicu, też. 
Następny grzech - brak systemowego wsparcia psychologicznego dla rodzin dzieci niepełnosprawnych. A to rodziny dzieci niepełnosprawnych mają jakieś problemy z własnymi emocjami? Naprawdę? Rodzeństwo też? Hm... nikt tego nie przewidział.
I jest grzech nas, rodziców - tak bardzo dajemy się wpędzić w ten wyścig rehabilitacyjny, że sami nie dostrzegamy innych potrzeb naszych dzieci. Tymczasem trzeba się w tym pędzie zatrzymać, ujrzeć w swoim dziecku dziecko, nie tylko pacjenta. Tylko jak się zatrzymać?... 

I tak sfera rozwoju ruchowego dominuje a przez długi czas jest wręcz jedyną sferą, nad którą pochylają się spece. I gdy problemy emocjonalne u dziecka są już tak poważne, że nie można przejść obok nich obojętnie, rodzic słyszy: A czego pani odczekiwała od takiego dziecka? Przecież on jest uszkodzony. / To jest wcześniak, takie reakcje są normalne. Gdy rodzic mimo tych "fachowych" opinii szuka dalej, jest odsądzany przez otoczenie i "speców" od czci i wiary. Bo na pewno chce biednemu dziecku choroby wmówić / przylepić łatkę na całe życie.
Znowu rodzic ociera pot z czoła i lawiruje emocjonalnie między specami. Jak udawać, że słucham i wierzę a jednoczesnie robię swoje? Przecież to jedyny spec w okolicy. I ten jedyny spec w okolicy tak się przyzwyczaił do swojej wyjątkowej pozycji wszechmocnego i wszechwiedzącego, że w ogóle nie dostrzega dziecka i jego potrzeb. Dostrzega tylko etykiety, papiery i swoją omnipotencję. Rodziców traktuje jak tych podległych sobie, zależnych od jego decyzji - a może któregoś dnia odmówi pracy z dzieckiem? Co wtedy? Nie wolno podskoczyć, trzeba pokornie znosić wszystkie: Ja wiem lepiej, pani jest tylko matką. Kolejny grzech wszechspeców.

I tak zaczyna się ta niezdrowy układ bez sprawiedliwości emocjonalnej, z którego rodzic wyplątuje się bardzo długo. I dziwi się, gdy znajduje Fachowca, który go naprawdę słucha i naprawdę patrzy na jego dziecko, samego rodzica, dostrzega psychikę dziecka i wie, że dziecko się złości, frustruje, uderza głową w podłogę, nie dlatego, że "uszkodzone", że wcześniak, że wyrośnie, ale dlatego, że...nie jest w stanie się komunikować. I dlatego, że problemów jest jeszcze więcej a pracę nad nimi należy zacząć już.
I taki rodzic dziękuje w co drugim zdaniu i dziwi się wkurzeniu terapeuty mówiącego: Jezzzuuu, przestańcie wreszcie dziękować! Przecież to norma!
Norma??? 
To dlaczego o niej wcześniej nie wiedzieliśmy?

Piszę tego bloga nie tylko po to, byśmy mieli pamiątkę - zapis pierwszych lat życia Franka. Piszę go mając nadzieję, że inni rodzice będą się uczyli na naszych błędach, korzystali z naszych doświadczeń, nie dadzą się wpędzić w wyścig rehabilitacyjny nieuwzględniający rozwoju emocjonalnego i społecznego dziecka. 
Myślę, że nam udało się z tego wyścigu otrząsnąć w sumie dość szybko - Franek miał wtedy około 8 miesięcy. Pomogli nam w tym fantastyczni lekarze z naszą dr Dorotą z IMiDz w Warszawie na czele. To tam pierwszy raz usłyszałam, że rehabilitacja nie może być dla dziecka emocjonalną rzeźnią, że nie jest normalne to, że Franek na głos terapeuty, czy widok materaca w gabinecie rehabilitacyjnym wymiotuje ze strachu. Ta miesięczna hospitalizacja w IMiDzie była momentem, w którym się zatrzymałam i spojrzałam na Franka jak na moje dziecko a nie tylko pacjenta. I przestałam się czuć matką ds. rehabilitacji ruchowej i spraw leczniczych. Nie raz jednak zastanawim się, co by było, jaki byłby Franek dziś, gdybyśmy od razu po wyjściu ze szpitala trafili na nasz Guru-Team, gdybyśmy się przeprowadzili z rok wczesniej do Opola... 
Gdybanie - to kolejny grzech nas, rodziców. W ogóle nie ma sensu, ale jak nikt nie widzi i nie słyszy i tak grzeszymy.


ciąg dalszy nastąpi



Ps. Pisownia wielką i małą literą jest w 100% zamierzona.

Grzechy terapeutyczne - część 1


Czasem zdarzają się w naszym życiu rozmowy, które mocno mnie poruszają. Tak mocno, że "szanowne panie" miotam bez opamiętania. Taka rozmowa stała się moim udziałem kilka dni temu.
Zadzwoniła do mnie znajoma mama wcześniaczka po ciężkich przejściach - chłopiec skończył już 2 lata, jego droga jest bardzo podobna do Frankowej. Obecnie ruchowo nie jest najgorzej, ale w zakresie mowy nie dzieje się nic. Zero. Znajoma opowiada mi, że mały ma wwr (zajęcia z wczesnego wspomagania rozwoju dziecka). Pytam o wrażenia, ona że ok, tylko w sumie zastanawia ją pewna sprawa i dlatego dzwoni. Spytała terapeutkę, czy w ramach wwr chłopiec będzie miał także zajęcia logopedyczne, bo syn nic nie mówi. Pani terapeutka na to, że teraz jest ważny czas dla chłopca, że trzeba popracować ogólnorozwojowo a na logopedę przyjdzie jeszcze czas.
I tu mnie trafiło.
Ogólnorozwojowo, czyli jak? Bez rozwijania komunikacji?? 
Że niby komunikacja do rozwoju nie nalezy? Piąte koło u wozu, czy jak?
Zaczęłam wywód o AAC (systemy komunikacji wspierającej i alternatywnej), na co znajoma przerwała mi i powiedziała, że wspomniała terapeutce o AAC (bo "przez Franka" zna to hasło), ale tu usłyszała, że jeśli mały dostanie jakąś pomoc w komunikacji, to na pewno nie nauczy się mówić.
Trafiło mnie kolejny raz!
Czy pani terapeutka ściągała w czasie studiów na egzaminie z przedmiotu, na którym była mowa o AAC i roli komunikacji w życiu dziecka? Nie mowy, lecz KOMUNIKACJI!! "I nie chodzi o komunikację miejską" (przepraszam, ale nie mogłam sobie odmówić zacytowania zdania z "dużych spraw"; tam jednak dzieciom staram się tłumaczyć, czym różni się mowa od komunikacji, od terapeuty wwr takiej wiedzy należałoby oczekiwać jako oczywistej oczywistości).

Terapeucie, który twierdzi, że tak bardzo obciążonemu skrajnemu wcześniakowi, niemówiącemu po 2 r.ż (czy innemu niemówiącemu dziecku choćby z całościowymi zaburzeniami rozwoju) wprowadzenie komunikacji wspierającej nie jest potrzebne / zaszkodzi (bo nie rozwinie się mowa) zaproponowałabym, aby ktoś zakleił mu/jej plastrem usta, posadził na krześle, związał z tyłu ręce, nogi zaś przywązał do nóg krzesła. I teraz niech pani/pan terapeut(k)a powie, co chciałaby zjeść, że boli brzuch, chce pić, lub wyjśc do toalety. Dobra, pan(i) terapeut(k)a i tak jest w lepszej sytuacji, bo wie, że może się komunikować przy pomocy wzroku. Obciążony, "neurologiczny" - jak to mawiają lekarze - dzieciak nie ma o komunikacji pojęcia.
Co oznacza dla dziecka brak komunikacji? Podkreślam - proszę nie mylić braku mozliwości skomunikowania się z otoczeniem z brakiem mowy fonicznej - bo mowa nie jest aż takim "fajerwerkiem" - w końcu dziecko może mówić, ale niekomunikatywnie, niefunkcjonalnie. 
1. Dziecko nie ma możliwośći rozładowania napięcia emocjonalnego wynikającego z niemożności skomunikowania się z otoczeniem.
2. Dziecko nie ma możliwości rozwoju społecznego.
3. Dziecko nie rozwija myślenia.
4. Komunikacja jest pierwowzorem języka i interakcji społecznych (więc niech nikt nie wmawia rodzicom, że wprowadzenie AAC opóźni nabywanie mowy przez dziecko!).
Ważne jest także zaznaczenie w tym miejscu, że wprowadzenie komunikacji wspomagającej ani nie wyklucza pracy nad artykulacją, ani też nie zakłada "wyłączenia" głosu. Wręcz przeciwnie.
Jeśli dziecko trafi w ręce mądrego terapeuty, który dobierze system komunikacji do możliwości i ograniczeń dziecka, wówczas nie będą utrwalały się dysfunkcje w sferze językowej, emocjonalnej, społecznej i poznawczej.
Odmawianie dziecku niemówiącemu, obciążonemu neurologicznie, komunikacji jest nieetyczne. 
Powinno być karane.
Praca terapeuty jest bardzo odpowiedzialna - ma w sobie, według mnie - ogromnie dużo z misji. To nie jest "robota do odwalenia", to decydowanie o jakości życia i przyszłości dzieci i ich rodzin. Jeśli ktoś tego nie czuje, nie rozumie, nie powinien w ogóle pracować w tym zawodzie.

Za każdym razem, gdy słyszę podobne opowieści, opadają mi ręce. Opinie o opóźnieniu mowy przez AAC i my słyszeliśmy w odniesieniu do naszego Franca. 
Gdzie byłby nasz chłopak dziś, gdyby nie AAC? Jakim byłby dziś dzieckiem, gdyby w wieku 20 miesięcy nie nauczył się pierwszego gestu? 
Wiecie, gdzie mam opinie "ekspertów" rozmyślających na głos, czy wprowadzenie języka migowego nie sprawia, że Franek nie mówi? W baaaardzo głębokim poważaniu. Franc jest fantastycznym, pogodnym dzieckiem, świadomym swojej sprawczości, mogącym się z nami komunikowac na niemal każdy temat. Ba, jest w stanie nawet nazwać pana akustyka dostrajającego mu aparaty słuchowe gorylem! Franek rozwija się, mowa powolusieńku się pojawia (ale przy jego obciązeniach to cud, że w ogóle się pojawia), chłopak pokonuje kolejne czarne scenariusze - i to jest własnie najważniejsze. Nasz syn bez wprowadzenia mu komunikacji wspierającej (jeszcze nie piszę, że alternatywnej) nie byłby dziś takim dzieckiem jakim jest.




Ciąg dalszy nastąpi.