niedziela, 30 października 2011

Samogłoski

Samogłoski były dla Frania kompletnie nieosiągalne.
Wreszcie Franula zaczyna je produkować! Moim skromnym zdaniem aparaty mu pomagają:)
Poniżej 4 nagrania z dzisiejszego dnia (dość monotematyczne). 
Bardzo często Franuś wydaje z siebie głos taki przytłumiony - jest to bardzo charakterystyczne dla niego.

Nagrania te wysłałam już do p. logopedki, która pracuje z Franiem we Wrocławiu, prześlę je także dr Ł. Ciężko mi opisać ten sposób artykulacji a tu mały pięknie ją prezentuje. Jestem bardzo ciekawa ich opinii. Wcześniej była mowa o zespole porespiratorowym, nie wiem czy może się on aż tak długo utrzymywać???








poniedziałek, 24 października 2011

Agresja i autoagresja

...spędzają nam ostatnio sen z powiek.
Franula jest cudownym pogodnym dzieckiem, ale czasem zachowuje się tak jakby ktoś mu nagle przełączył guziczek na pleckach - zaczyna krzyczeć, płakać, rzucać zabawkami (jeśli takowe ma akurat w ręku), dwa dni temu ugryzł Natalkę w rękę przez bluzkę i bluzę - Natalka miała fioletowo-krwawy ślad na ręku.. Dzisiaj z kolei uderzył się drewniany daszkiem zabawki w ucho, efekt spuchniete ucho i fioletowy brzeg od uderzenia. Teraz wygląda jakby było posmarowane lekko rozcieńczoną jodyną. Uderzenia głową w podłogę też nie są dla nas niczym nowym.

czwartek, 20 października 2011

Żyjemy:)

Dopadła nas codzienność i ... jakaś cholera.
Franula ma od ostatniego zapalenia oskrzeli cały czas inhalacje z berodualu i pulmicortu, mimo to złapał katar i zalegania się zwiększyły. Jeśli do jutra zalegania nie zmniejszą się, to trzeba będzie przejechać się z małym na osłuchanie.
Poza tym byliśmy dzisiaj na terapii we Wrocławiu. Już przygotowuję się psychicznie na przyszłotygodniową konsultację w Klinice Przeszczepu Szpiku (...) we Wrocławiu. Oby problemy Frankowe okazały się jakimś chwilowym zaburzeniem. 
Oprócz tego musimy w miarę szybko zrobić małemu usg tarczycy i badania na p/ciała tarczycowe. Dziś trochę rozmawiałam z naszą cudowną dr Dorotą z IMiDz. Znowu nam się trochę zakrętów i nieprzewidzianego stresu na naszej drodze pojawiło. 
Na 1.XII mamy ustawione w IMiDz wizyty u neurologa, endokrynologa i chirurga.

Dla równowagi ciotka Kajka niezły plan uknuła..
Narazie nic nie napiszę, żeby nie zapeszać, ale...mam cichą nadzieję, ze się uda (choć ciemna strona mojej natury mówi mi, że to zbyt piękne, aby było możliwe..ehm..).

Dobra, zbudowałam napięcie jak średniej klasy kryminale, teraz mogę iść spać z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku:)
Dobrej nocy:)


Ps. Dodałam trzy zdjęcia we wpisie o ostatnich warsztatach

wtorek, 18 października 2011

Zakwasy..;-)

Franulek ma chyba zakwasy, bo dziś nie miał siły chodzić:)
Wstał może ze dwa razy i od razu klapał na dupcię. Bidulek wczoraj przesadził:)

Jutro rehabilitacja odwołana, bo młody ma katar i gilusie go wkurzają. Walczymy z gadami i mamy nadzieję, że nie rozwiną się dalej.

poniedziałek, 17 października 2011

Warsztaty dla dzieci niedosłyszących

Warsztaty były świetne, ale bardzo trudne dla Frania.
Program był taki „lekko weekendowy”, żeby tez rodzice mieli trochę czasu na rozmowy ze sobą.
Na schodach jest bezpiecznie. Do sali nie chcę wchodzić..
W sumie było tylko 8 maluszków do 3 roku życia. Najmłodsze zaaparatowane dzieciątko miało 4 miesiące. Franuś był w grupie starszaków – miał zajęcia z trójką przeuroczych trzylatków.

Wieczorami, o godz 21, rozpoczynały się zajęcia dla rodziców. W piątek mieliśmy spotkanie z panią psycholog. Tematem rozmowy, a właściwie chyba bardziej terapii grupowej, były kwestie radzenia sobie z niedosłuchem dzieci i ich niepełnosprawnością. Na warsztatach była oprócz Frania jeszcze dwójka wcześniaczków i jeden chłopczyk z ZD. Reszta maluszków nie miała dodatkowych obciążeń.
Ten pierwszy wieczór był niesamowity. Pierwszy raz uczestniczyłam w takiej formie rozmowy, spotkania. Dla chyba wszystkich rodziców było to bardzo trudne. Mi się zdawało, że wszystko jakoś już w sobie przepracowałam, ale jak przyszło mi krótko opowiedzieć o Franiu, to miałam gulę w gardle.
Ten pierwszy wieczór sprawił, że (przynajmniej ja) miałam wrażenie, jak bym się znała z dzieciaczkami i ich rodzicami od bardzo długiego czasu. Na tym spotkaniu poruszaliśmy kwestie bardzo trudne i bolesne..

Czuję się tu bardzo niepewnie

26 miesięcy i 10 dni!!

Zanim o warsztatach muszę napisać o wydarzeniu ABSOLUTNIE NAJWAŻNIEJSZYM:)

Zresztą..co tu pisać, to trzeba zobaczyć:)



niedziela, 16 października 2011

czwartek, 13 października 2011

Po wizycie we Wrocławiu

Franiu ma tu mało szczęśliwą minę, ale to jedyne nieporuszone zdjęcie:)
O godz. 9 stawiliśmy się na ERce. Uwielbiam spotkania z naszą kochaną ciocią Lilą. Jest w niej tyle serdeczności, ciepła i miłości do dzieciaczków, że to aż niewiarygodne:) Mimo przeznaczenia na tę wizytę godziny, oczywiście porozmawiałyśmy może z 10-15 minut. Ciocia zachwycona Franiem, za to Franiu miał mocno niepewny wyraz twarzy, gdy weszliśmy na oddział:) Ciocia przekupiła kurdupelka wafelkiem w czekoladzie (mama oko przymknęła...ehm..pierwszy franiowy wafelek w czekoladzie) i już wszystko było super. Specjalnie w prezencie dla cioci Franuś zrobił w dyżurce...kilka samodzielnych kroczków!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Oczywiście z naszą asekuracją, ale bez trzymania za rękę!! Musimy częściej jeździć do Wrocławia:) Na sierpniowych warsztatach we Wrocławiu mały poszedł trzymany za rączki a dziś pierwsze samodzielne kroczki:)

Widziałam Wiktorka...poznałam mamę, która czyta naszego bloga (pozdrawiamy Elę i maciupką Anitelkę). To były bardzo wzruszające i poruszające spotkania.. 
Wiktorek ciągle jest na respiratorze.. Przed maluszkiem jeszcze długa walka.. Obiecuję, że gdy tylko dostanę jakieś informacje o postępach Wiktorka, będę je przekazywała. Nie chcę jednak męczyć mamy malutkiego smsami. Sama pamiętam jak trudny to jest czas, jak ogromne zmęczenie z czasem przychodzi, jak bardzo pragnie się choć namiastki normalności i jak trudno odpowiadać na smsy, gdy postępów brak...
Poszłam także na rozmowę z p. dr C. Pokazałam wyniki krwi Frania. Powiedziała, że wskazują one na nadreaktywność szpiku, nie są one jakieś bardzo mocno nieprawidłowe, ale oczywiście sprawę należy skonsultować z hematologiem, żeby niczego nie przeoczyć. Pani doktor dała mi tez swój nr telefonu i zaoferowała swoją pomoc, jeśli taka będzie nam potrzebna. Ogromnie mnie wzruszyła tym gestem.. Oprócz tego porozmawiałyśmy sobie też trochę na inne tematy..

I co z tego, ze mama pokroiła kotleta

wtorek, 11 października 2011

O Wiktorku i Franiusiu troszkę

Nie miałam juz wczoraj wieczorem siły pisać. Zmęczenie wzięło górę.
Wczoraj rozmawiałam z naszą kochaną ciocia Lilą (pielęgniarką z ERki we Wrocławiu), powiedziała, że Wiktorek jest 'fajny' (co oznacza tyle, że rokowania sią dobre), że to taki drugi Franuś..na maxa wytłumiony i straumatyzowany badaniami.. 
Zaczęto zmniejszać mu środki wytłumiające. Maluszek dostał najlepszy respirator, który dozuje ilość tlenu w zależności od saturacji. Dziś miała mieć miejsce próba odłączenia Wiktorka od respiratora!! Tak, tego Wiktorka, który to ponoć już beznadziejnym przypadkiem był.. Przed chwilą dostałam smsa od mamy Wiktorka - na oddziale dziś było duże zamieszanie (nie jest to rzadkość na ERce, wystarczy, ze jedno dzieciątko się pogorszy i już wszyscy są postawieni w stan najwyższej gotowości) i lekarze zdecydowali, że próbę zdjecia Wiktorka podejmą jutro. Nie chcą tu robić niczego na szybko.
Teraz znowu moja prośba do was wszystkich - ślijcie proszę wszystkie dobre myśli i modlitwy ku Wiktorkowi. Niech mu się uda... Respirator to ogromny bój dla dziecka. Już wystarczy, dość się okruszek nacierpiał.. mamie Wiktorka tez należy się już troszkę normalności.
Jak już maluszek zejdzie z respiratora, tylko krok od domu będzie go dzielił..
Aaaaa...i ponoć wszystkie nasze ukochane ciocie erkowe mówią na Wiktorka...Franuś:) Aż mi się oczy jakieś takie wilgotne zrobiły, gdy to usłyszałam.

sobota, 8 października 2011

Historia Bolusia

Gdy byliśmy ostatnio z dzieciaczkami w Warszawie, odwiedziliśmy jedną z kochanych cioć Franiowych. Ma ona psa i kota. Natka zakochała się w kocurku i stwierdziła, że już nie wyobraża sobie życia bez kotka w domu. My też jakoś wsiąkliśmy:) 
Nie chcieliśmy kupować żadnego rasowego kociaczka. Ciocia pokazała Natce forum miau.pl, na którym można zaadoptować kotka z domu przejściowego. 
Po powrocie do hotelu przy CZD postanowiliśmy od razu zacząć działać. Postępowaliśmy zgodnie z instrukcjami cioci - najpierw przeglądaliśmy tylko zdjęcia kociaków. Po jakiejś setce zobaczyliśmy Bolcia - to była miłość od pierwszego wejrzenia:) Całą trójką wlepiliśmy nosy w ekran laptopa (Franulek spał już i nie brał udziału w procesie decyzyjnym;-)) - i zgodnie stwierdziliśmy, że albo ten, albo żaden.
Weszliśmy w opis kociaczka i przepadliśmy z kretesem..
Napisałam maila do p. Agaty, u której Boluś mieszkał. Mieliśmy ogromną tremę czy spełnimy kryteria kwalifikacyjne, czy pani Agata się do nas odezwie. W końcu nigdy nie mieliśmy w domu zwierzaka (oprócz chomika, który odszedł z tego padołu łez dość szybko, co też nie działało na naszą korzyść).
Pani Agata odpisała, że zadzwoni następnego dnia i porozmawiamy. Miałam tremę jak przed rozmową kwalifikacyjną do wymarzonej pracy! Tym bardziej, że Natka chodziła za mną jak psiak i pytała bez końca
- I co, dzwoniła TA pani? 
- Mamuś, a o której zadzwoni TA pani od Bolusia?
- A co będzie jak nam nie da Bolusia? 
I tak w kółko. Myślałam, że zwariuję.
Ale rozmowę kwalifikacyjna przeszliśmy:) Pani Agata postanowiła oddać pana Bolesława w nasze ręce. Pominę opis euforii Natalki:)

Dzisiaj Boluś przyjechał do nas. Przywiozła go znajoma p. Agaty. Wręczając książeczkę zdrowia pokazała zapisane strony - historia leczenia Bolcia po uratowaniu go. Radek stwierdził krótko:
- No to jak nasz Franiu.
Dziś doszliśmy zresztą do wniosku, że Franek i Bolcio mają z sobą coś wspólnego:)
I tak oto w naszym domu zamieszkał kolejny cudem uratowany chłopaczek.

Oto historia Bolusia autorstwa pani Agaty, która nas tak ogromnie poruszyła:

Mały Boluś przylepka szuka domu - czy to właśnie Ty?....
 Czy to Ty jesteś moim człowiekiem? Bo ja chcę być Twoim kotkiem. Na razie nie mam swojego człowieka, ale ta Pani co u niej mieszkam mówi że znajdzie mnie ktoś kto mnie szuka już na pewno, tylko jeszcze o tym nie wie. Bo taki kot jak ja to podobno musi mieć własnego człowieka. No dobra, ale od początku. Urodziłem się podobno niedawno, miałem mamę i nawet człowieków. Ludzi, znaczy się. Byłem ukochanym maluszkiem mamy, człowiek też mówił że jestem fajny, taki puchaty, i miział mnie i cieszył się że mruczę, i małe człowieki się ze mną bawiły, i w ogóle. Ale to trwało tyle, ile mama się mną zajmowała, ale jak już zacząłem jeść nie tylko mleko co mi je mama dawała tylko inne jedzenie, takie dla większych kotów, to duży człowiek powiedział że nie potrzebuje darmozjada co tylko bryka a myszy nie łowi. A jak ja miałem łowić, jak ja dopiero co się urodziłem? Jeszcze nie umiałem, mama chciała mnie uczyć, ale nie zdążyła...

No i mnie zabrał ze sobą na dwór, myślałem że będziemy się uczyć te myszy łowić, ale on mnie zostawił i poszedł. I zostałem sam, bez mamy i bez myszy. Tak się błąkałem parę dni, strasznie byłem wystraszony i głodny, aż wzięła mnie jedna Pani. No i na razie jestem u niej. Nie nauczyła mnie łowić myszy, podobno ludzie wcale nie umieją (no, ale ja o tym nie wiedziałem), ale nauczyła wielu innych rzeczy. Jak się je chrupki i że człowieki jednak są kochane, tak jak myślałem od początku. I dała zabawki, faaajne, szczególnie jedna taka biedronka, lepsze od myszy. Są tu też inne koty, bardzo fajne, wytłumaczyły mi wszystko i troche mniej tęsknie za mamą. Tylko tych kotów jest kilka, a człowieki tylko dwa, i nie mam swojego własnego, takiego żebym mógł na nim spać i żeby mnie głaskał bardzo mocno i często i drapał i kochał. Żebym mruczał do niego i się cieszył że go mam. Ta Pani co u niej jestem mówi że mój człowiek na pewno gdzieś jest i mnie już szuka i ja chce żeby mnie znalazł....




Bolek ma ok 3 miesiące, jest kotkiem uwielbiającym ludzi, nie stroniącym też od innych zwierząt. Mruczy na sam widok człowieka, pcha się na ręce, jest baaardzo pogodny i pozytywny, ciekawski strasznie, ogólnie kochany - chyba to jeden z najfajniejszych kociaków, które przyszło nam odchowywać. Został znaleziony kiedy błąkał się po klatce schodowej, wychudzony i przeziębiony, i tak trafił do nas.

Boluś uwielbia się bawić myszkami i sznurkami, i swoją ulubioną pluszową biedronką, zaczepia człowieka i inne koty, je bez szemrania co dostanie do miski, załatwia się bezbłędnie do kuwety i korzysta z drapaka. Wie, że noc służy do spania, a w ciągu dnia ludzie chodzą do pracy. Jest zdrowy, odrobaczony i odpchlony, niedługo będziemy go szczepić. Nadaje się zarówno do domu z innymi zwierzętami, jak i dziećmi.

Zastrzegamy sobie prawo wyboru najlepszego domu. Warunkiem adopcji kociaka jest podpisanie umowy adopcyjnej.



No i jak tu było się nie zakochać w takim Bolusiu?..

Boluś wylądował:)

Cudny z niego kocurek:) 
Natka zachwycona, Franula już się przekonał do niego - nawet raz go pogłaskał! 
Franek ma problem z akceptacją zwierząt - boi się bardzo psów ze względu na szczekanie. To jeden z bolesnych dźwięków (nadwrażliwośc słuchowa). Teraz z aparatami krasnal przekonuje się, że psy nie są takie straszne. Mam nadzieję, że niedługo zaczniemy dogoterapię i problem uda nam się pokonać w 100%.
W każdym razie Franczesko przekonał się, że...Bolus nie szczeka i nawet już raz go pogłaskał!:)
Cudny jest ten nasz pan Bolesław, mówię Wam:)

pooowolutku...najpierw sobie popatrzę...

Fajny jest!

pierwsze głaskanie:)

A na koniec w nagrodę za odwagę całus od Najlepszej Siostry Na Świecie:)

piątek, 7 października 2011

Pierwszy spacerek Frania. Na nóżkach!!:)

Dzisiaj spacerek ów miał miejsce.
Troszkę na nóżkach, troszkę na rączkach maminych, ale do koników pana sąsiada udało się dojść:)



Tu filmik króciutki, już przy konikach, wstawiam go tylko ze względu na uśmiech franiowy na końcu.
(proszę obrócić monitor;-) sama komórką kręciłam więc jest jak jest:)

Ten usmiech..

Keine Panik:)

Zdolna jestem niesłychanie - jeden klik i zablokowałam sobie konto i usunęłam bloga.
Az boję się klawiatury dotykać:)
Jeśli wiec kolejny raz pojawi się komunikat "blog został usunięty" będzie to znaczyło, że znowu namieszałam (oby nie) i trzeba dać mi czas na odmieszanie:)

Bloga usuwać zamiaru nie mam:)

O uszkach, badaniach i Wiktorku


Syniu na ławeczce pod szpitalem
Już pisałam, że w ubiegłym tygodniu robiliśmy badania krwi i wyszły one nieprawidłowo. Nasza dr zleciła powtórkę w laboratorium szpitalnym, żeby wykluczyć ewentualną pomyłkę pierwszego laboratorium. Wczoraj zaraz po rehabilitacji pojechaliśmy do szpitala. Ze względu na zrosty na Franiowych żyłkach laboranci nie podjęli się pobierać małemu krwi. Zaprowadzono nas na pediatrię. Tam po dłuższej chwili udało się (biedny maluszek spłakał się strasznie...).
A po kłuciu słodka nagroda dla łasuszka

Wróciliśmy do domu.
Wzięłam się za obiad, maluch bawił się. W pewnym momencie usłyszałam , ze jeden aparat zaczął bardzo głośno piszczeć. Poszłam sprawdzić co się dzieje. Przewód był w uszku, wyciągnęłam go, ale...bez zatyczki silikonowej! Coś, co według słów protetyka słuchu nie ma prawa się zdarzyć, właśnie się stało.. W te pędy pojechaliśmy do przychodni specjalistycznej do laryngologa, żeby sprawdzić czy zatyczka na pewno jest w uchu (nie było jej widać). 
Pani dr stwierdziła, że końcówka silikonowa tkwi w kanale słuchowym.. Nie była jednak w stanie jej wyciągnąć, bo do dyspozycji miała tylko haczyk. Dała nam więc skierowanie do szpitala, w którym mieliśmy się stawić na drugi dzień rano (czyli dzisiaj), bo po godz. 14 na laryngologii nie ma lekarza dyżurnego.

środa, 5 października 2011

A u nas nudy ciągle brak

Codziennie coś się dzieje.
Przez historię Wiktorka jakoś te nasze codzienne drobiazgi zeszły jednak na drugi plan.

Udało mi się zapisać Francia do ośrodka dla dzieci niedosłyszących we Wrocławiu. Będziemy jeździć z małym raz na tydzień lub raz na dwa tygodnie. W następny czwartek jedziemy na pierwszą wizytę do surdologopedy, wtedy też zostanie ustalone jakiego wsparcia potrzebuje krasnal. Ośrodek oferuje terapie indywidualne i grupowe u surdologopedy, -pedagoga i -psychologa (!). Chcę wykorzystać te 2 miesiące z aparatami maksymalnie.. Spróbujemy skorelować wizyty w ośrodku z wizytami w Instytucie dr Masgutowej. Mam nadzieję, że się uda.
Jutro, wyjątkowo, bez wyjazdu do Wrocławia, bo ... auto u mechanika. Jutro okaże się czy jednak musimy wymieniać skrzynie biegów. Coś czuję jednak, że ostatni wyjazd do Warszawy okaże się być najdroższym ze wszystkich dotychczasowych..;-)

Jutro też idziemy do laboratorium szpitalnego powtórzyć małemu badania krwi i TSH. Robiliśmy je tydzień temu, ale wyszły nieprawidłowo. Dr zaleciła powtórkę, żeby wykluczyć błąd laboratorium.

Odsmoczkowanie w 50% udane:) Pozbyliśmy się uspokajacza. Jest jednak pewnien minus tego: mały śpi nad ranem już bardzo niespokojnie. Smok pomagał mu dospać jeszcze z pół godziny-godzinę.. Dziś pobudka o 5.30 bolała bardzo.. Tym bardziej, że spać poszłam ok. 1.  Królestwo za przespaną noc:)
Natalka zaczęła przesypiać noce w okolicach 2,5 roku. Może i Franio weźmie przykład z siostry?:)
Przed nami jeszcze walka z flaszką. Do karmienia wieczornego już wymieniliśmy smoka na twardy ustnik (jednak słomka średnio się sprawdza w nocy, kiedy i mamuśce mała motoryka zawodzi;-), ale karmienie/-nia nocne muszą być przez smoka jeszcze. 
W sumie i tak nam nieźle poszło, prawda?:)


luty 2010
Że co?? Że za półtora roku butelkę będą chcieli mi odebrać???



poniedziałek, 3 października 2011

Obiecanych zdjęć kilka

Tu robaczki w pokoju Natki
Dopiero dzisiaj pan fotograf przysłał mi zdjęcia, które zrobił nam w ostatnią sobotę. 
Tak więc przedstawiamy naszą rodzinkę:)
Ja z Franiem i jego ulubioną karetką:)

A to my wszyscy

Chłopaki we Franiowej siłowni

Tak ponoć zawsze chłopaki gotują.. ha ha:) (prasa kłamie)

A tak chłopaki czytają. To akurat jest zgodne z prawdą:) po lewej w pojemniku lektury obowiązkowe Frania na trzeci rok życia:)





sobota, 1 października 2011

Dzień (trochę) zwariowany

Dzień zaczął się całkiem zwyczajnie - pańcio
rozwalił się w foteliku i czekał na śniadanko. Trochę mnie ta postawa synia zaniepokoiła;-)


Po śniadanku chwila przerwy i godzina fitnessu z p. Natalią. Mały ćwiczył dziś jak cyborg:) Pod koniec zajęć przyjechał pan fotograf zrobić nam zdjęcia do artykułu... Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że...cholera, nieźle namieszałam. Za późno jednak już na wycofanie się. Niech się dzieje co chce:)
Zjadłem ciacho z czekoladą i jest mi baaaardzo dobrze:)
(Dziś wieczorem, gdy pojechałam na zakupy, kupiłam nawet numer "Chwili dla Ciebie", żeby zobaczyć, gdzie to nasz Franulek opisany będzie).  
Pojęliśmy dziś też bardzo ważną decyzję - pożegnanie ze smoczkiem. Bez półśrodków i półkroków. Po prostu koniec. Po męsku.
Odcięłam krasnalowi końcówkę smoczka, wytłumaczyliśmy, że...pan doktor powiedział, że smoczek sie popsuł (ech..argument pan doktor i pan policjant działa zawsze). Mleko dostał malutki w bidonie, wypił je przez słomkę bez protestu. Trochę gorzej było z zasypianiem. Obyło się jednak bez histerii! Trochę marudzenia i kurdupelek zasnął...
Pierwsze zasypianie bez dudusia w dzióbku 


Najgorsze było jednak to jego spojrzenie - zdziwione, przepełnione miłością do i tęsknotą za dudusiem.. Ciekawa tylko jestem jak to będzie w nocy..:)
Ale to co dla mnie dziś było najważniejsze, to nie zdjęcia, nie pożegnanie ze smoczkiem, lecz...pierwsza moja rozmowa z Franiem.. 
Wieczorem po powrocie z dworu do domu Francio usiadł w swoje ulubione 'W', spojrzał na mnie wyczekująco
- Franuś, chcesz pić?
- Da!
(gul-gul-gul-aaaaaaaaaaaa)
Mały wydudlał wszystko, pokazał rączkami znak migowy 'jeszcze', dolałam więc wody.
(gul-gul-aaaaaa)
- Franuś, chcesz jeść?
- Mam!
Taka nasza pierwsza rozmowa.. Dogadaliśmy się bez płaczu, dopytywania, powtarzania.. Rany, jakie to było cudne!!

Dziękujemy kolejny raz

Dziś rano otworzyłam laptopa i na koncie na NK znalazłam filmik o Franiu, który zrobiła dla niego ciocia Hania. 





Potem przyszedł pan listonosz i przyniósł paczkę z 2.000 świeżo wydrukowanych apeli (zaraz zabieram się za wysyłkę i pisanie pism do firm). Apel pomogła nam zrobić ciocia Zuzia z kolei.
Znowu ciocia Aga zaangażowała się w szukanie dogoterapeuty dla Frania - to już dłuższa historia, opiszę ją niedługo.
I tak sobie myślę, ze bez tych naszych kochanych ciotek, wujków i babć i dziadków internetowych wszystko byłoby 10000 razy trudniejsze..
Dziękujemy Wam kochani (po raz nie wiem który, ale na pewno nie ostatni).