Ten wpis będzie zapewne bardzo
chaotyczny, ale zbyt dużo myśli kłębi mi się w głowie, aby mógł z nich
powstać jeden w pełni spójny tekst.
***
Na każdym turnusie dowiadujemy się czegoś
nowego nie tylko o Franiu – jego mocnych i słabych stronach, o tym, nad czym
musimy intensywnie pracować i jakie przeszkody udało się krasnalowi pokonać, dowiadujemy
się także każdorazowo czegoś o nas samych. To, co sobie uświadomiłam tym razem, było
dla mnie dużym zaskoczeniem. Częścią tych przemyśleń podzielę się, resztę
zostawiam dla siebie.
Dużo rozmyślałam o moim stosunku do autyzmu. W problemie jego (nie)akceptacji nie chodzi wcale o to, czy mniej czy bardziej kocham(-y) Frania, czy jest on tym samym czy innym dzieckiem. Kocham(-y) go niezależnie od jego deficytów i z nimi czy bez nich jest taki sam. Tu chodzi chyba najbardziej o strach. Strach o jego przyszłość – czy nie pojawią się za chwilę kolejne problemy, czy Franio będzie samodzielny, czy będzie miał przyjaciół, czy nie będzie wytykany palcami i wyśmiewany – wszystko zwykłe rodzicielskie obawy.
Dużo rozmyślałam o moim stosunku do autyzmu. W problemie jego (nie)akceptacji nie chodzi wcale o to, czy mniej czy bardziej kocham(-y) Frania, czy jest on tym samym czy innym dzieckiem. Kocham(-y) go niezależnie od jego deficytów i z nimi czy bez nich jest taki sam. Tu chodzi chyba najbardziej o strach. Strach o jego przyszłość – czy nie pojawią się za chwilę kolejne problemy, czy Franio będzie samodzielny, czy będzie miał przyjaciół, czy nie będzie wytykany palcami i wyśmiewany – wszystko zwykłe rodzicielskie obawy.