czwartek, 27 października 2016

Mowa i stereotypy

Czasem na FB wchodzą mi przed oczy wpisy okołodzieciowe, obok których już chyba nigdy nie będę mogła przejść obojętnie - taki balaścik po przejściach Frankowych.  
W ubiegłym tygodniu przeczytałam post pewnej mamy trzyletniego chłopca zmartwionej tym, że synek nie mówi (rozwój mowy do jednego z tematów bardzo nieobojętnych mi należy). Pediatra, do którego się zgłosiła stwierdził, że chłopcy tak mają i żeby się nie martwiła.
Jakże boleśnie stereotypowa reakcja.
Nie wytrzymałam. Napisałam, że nie jestem w stanie czytać tego typu informacji. Bo jak lekarz może coś takiego twierdzić? I to w odniesieniu do trzylatka (!) Dodałam jeszcze, żeby dziewczyna nie słuchała takich koszmarnych, stereotypowych rad, lecz szukała porady u dobrego logopedy. Czasem bowiem wystarczy niewielkie wsparcie fachowe, może jednak się okazać, że niezbędne będzie pogłębienie diagnostyki.
Już chciałam się udać na nocny spoczynek w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku, gdy pod moim komentarzem pojawił się kolejny. Musiałam go przeczytać. Odezwała się mama zalecająca mamie owego chłopca "celebrowanie czasu wolnego od paplaniny i spokojne czekanie - bo jak dziecko się rozkręci, to już gadać nie przestanie". I tu mnię trafiło. Spytałam, czy autorka komentarza, aby na pewno wie, co robi - czy bierze odpowiedzialność za owo uspokajanie mamy i czy jest specjalistą.
Tak, jest. 
Lekarzem.

wtorek, 18 października 2016

Nadzieja i cena za nią

Kasię poznałam jakieś 4 lata temu na turnusie, na którym byłyśmy z naszymi chłopakami.  Super babka, z językiem ciętym jak brzytwa, poczuciem humoru jedynym w swoim rodzaju, a jednocześnie jakaś taka zmęczona wewnętrznie, ze smutkiem w oczach. Dziś chyba wiem trochę więcej o tym, skąd mógł się on tam znaleźć.
Po moich ostatnich trzech wpisach Kasia odezwała się na FB. Napisała, że o alt-medzie wie aż za dużo. Spytałam, czy chciałaby opisać swoje doświadczenia, bo może pomogą one innym rodzicom - zagubionym, desperacko i za każdą cenę poszukującym pomocy dla swojego dziecka. 
Zgodziła się.
Przeczytajcie.


Nasza "przygoda" z niekonwencjonalnymi metodami "leczenia" autyzmu zaczęła się krótko po diagnozie dziecka. 
Syn miał wtedy trochę ponad 2 lata.
Trafiliśmy na pewne forum internetowe, bardzo wówczas popularne i cenione. Ogrom dostępnych tam informacji przytłoczył nas. 
Trudno było wyselekcjonować, co czytać najpierw. 

Taki autyzm w pigułce.
Dla ludzi, którzy nagle czują, że muszą nauczyć się wszystkiego, dowiedzieć w szczególach i zdobyte informacje natychmiast wdrożyć w życie, była to ogromna pułapka. 

I niestety bardzo łatwo bylo wpaść w nią po uszy. 
Nas to niestety nie ominęło.
Z wypiekami na twarzy czytaliśmy o cudach uzdrowień dzięki metodom DAN, biorezonansom, bioenergoterapii, diecie, homeopatii.
Tak bardzo pragnęliśmy, żeby nasz syn wyzdrowiał, wyszedł z autyzmu - byliśmy gotowi oddać duszę diabłu a pieniądze potrzebne na wszelkie badania i leki wygrzebać pazurami z bagien.


środa, 12 października 2016

Część trzecia

W ciągu ostatnich trzech tygodni przeszłam taki zestaw stanów emocjonalnych, że jeszcze trochę a skończyłabym na prochach. Od "zrobić cokolwiek a najlepiej dopaść obie panie w ciemnej uliczce", przez obsesyjne kopanie w necie i wyszukiwanie informacji, obdzwanianie znajomych lekarzy, rozmowę z rzecznikiem praw pacjenta, poprzez stadium "jezuuuu, to wszystko nie ma sensu i tak nic się nie zmieni, co ja tam mogę" aż po "jeśli wszyscy machniemy ręką, to naprawdę nic się nigdy nie zmieni". 
Ten ostatni stan ducha naszedł mnie kilka dni temu krótko po północy, gdy sobie pomyślałam, że kolejnym rodzicom może zostać sprzedana płonna nadzieja, stracą cenny czas na "leczenie" dziecka zamiast naprawdę je leczyć, że zostaną naciągnięci na niemałą kasę, przede wszystkim jednak że jakieś dziecko może zostać poddane temu pseudoleczeniu, które jeśli mu nie zaszkodzi to na pewno nie pomoże. I nikt za to nie poniesie ŻADNYCH konsekwencji... Tfuuu... jak to nikt? Największe poniesie "leczone" dziecko i jego rodzina!