Przedzieram się tu przez dziki busz paproci, mchu i tonę kurzu. I tonę w kurzu.
Nooo, mam wyrzuty sumienia, mam.
Tyle się jednak dzieje, że po prostu pary mi nie starcza na pisanie tutaj. Poważnie. Może nie tyle, że padam generalnie (bo tylko chwilami mi się to zdarza), ile raczej padła moja wena twórcza. Ciągle mam nadzieję, że za chwilę skończy się kurcgalopek książkowy i będę mogła trochę odetchnąć i znowu zamęczać Was wpisami blogowymi i doniesieniami z cyklu "Co tam, panie, u Franciszka K słychać".
W ubiegłym tygodniu pojechałam z Nat na dwudniowy wypad do stolicy. Fajny to był czas - pogaduch, przesiadywania na kawie i ciachach - taka odskocznia od rzeczywistości. Odskocznia zakończona telewizyjnym stresikiem. Wszystko, żeby powiedzieć, że trzeba i warto z dziećmi rozmawiać o ich niepełnosprawnych rówieśnikach. Krótko i szybko było, ale taka formuła programu. Wkrótce będzie więcej.
Cieszę się, że mogę wtrącić moje trzy grosze do dyskusji, że przy okazji wydania książki trochę się o temacie mówi. Przy okazji wizyty w Warszawie rozmawiałam z Nat na dziesiątki tematów mniej i bardziej poważnych. Trochę czasu poświęciłyśmy na rozmowę o zdrowym rodzeństwie dzieciaków niepełnosprawnych, jej postrzeganiu zagadnienia z perspektywy siedmiu lat doświadczeń. To jednak temat na zupełnie inny wpis. I postaram się, aby pojawił się najpóźniej w najbliższy weekend (bo w tym tygodniu znowu mam zaplanowane działanie książkowe, mało widowiskowe, ale oby przyniosło ono pożądane owoce).
Ps. Franko zakończył 3 etap Tomatisa, czekamy na wyniki eeg w czuwaniu (pierwsze w życiu! do tej pory zawsze tylko we śnie), czekamy na badanie młodzieży w PPP i dajemy się gryźć pewnemu tematowi, który także nadaje się na osobny wpis.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Drogi Anonimowy Gościu,
bardzo proszę, podpisz swój komentarz swoim imieniem, aby łatwiej było mi na niego odpowiedzieć.
Dziękuję