poniedziałek, 20 stycznia 2014

Rozmyślania nad Franiową przyszłością

Pod przedostatnim wpisem znalazłam komentarz, który wywołał żywą dyskusję. Napisałam tylko, że odniosę się do niego, gdy będę miała chwilę czasu. Temat bowiem nie nadaje się na zamknięcie go w jednym krótkim komentarzu. 

"[...] Oczywiście kibicuję Frankowi..... i życzę mu jak najlepiej w tej trudnej walce..... ale nie obraź się, czesto myślę jak to bedzie jak on.. dorośnie? ja wiem, że wszyscy sie zachwycają jak Franio piecze ciastka, miga, i inne cuda.. ale czy wiesz może jakie są rokowania? Czy Natalka ( którą tutaj uwielbiam i jest dla mnie cichą bohaterką tego bloga!!! ) bedzie musiała sie w przyszłości Franiem opiekować? 
Przepraszam, jeśli zadaję zbyt osobiste pytania.. ale nie zawsze każdy komentarz musi byc " hi hi haha" tlyko czasem też warto porozmawiac poważnie, i wiem, ze się na mnie za to nie obrazisz.. [...]"




Nie obrażam się.
Tak się składa, że tego samego dnia, gdy pojawił się ten komentarz m.in. ten temat poruszyli ze mną w rozmowie o niepełnosprawności redaktorzy z Radia Opole (być może uda mi się tutaj umieścić zapis tej rozmowy - nie wiem tylko czy technicznie się to uda). Ale do rzeczy - ten blog, wpisy na nim, odzwierciedlają moje podejście do życia. Nie każdy wpis i nie każdy komentarz jest lekki, łatwy i przyjemny, ale faktem jest, ze wpisów ciężkiego kalibru jest tu zdecydowanie mniej. Dlaczego? Czyżbyśmy nie zastanawiali się nad przyszłością Frania, nie martwili się jego zdrowiem, terapiami itd? Bynajmniej. Ale nie jest to treść naszego życia. Nad przyszłością Franka zastanawiamy się niemal tyle samo, ile nad przyszłością Natki. Nie planujemy życia naszym dzieciom - ich wykształcenia, miejsca zamieszkania, przyszłych partnerów itd. Bardzo chcemy, aby mieli mocny fundament emocjonalny, aby byli szczęśliwi i mieli wokół siebie życzliwych ludzi (a tych "życzliwych inaczej" jak najmniej).
Skąd możemy wiedzieć, co przyniesie życie Frankowi czy Natce? O rokowania Franka zaś przestałam pytać po jego pierwszej reanimacji. Jeszcze do niedawna próbowałam podpytywać logopedów o szanse na mowę Frania. Wszyscy rozkładają ręce - za dużo problemów nakłada się na siebie, żeby ktokolwiek odpowiedzialny mógł powiedzieć cokolwiek na ten temat. Nie pytam więc już. Uważam, że Franio nie będzie mówił, tzn. opanuje kilka podstawowych słów, ale będzie dzieckiem niemówiącym.
Ktoś się oburzył? Niepotrzebnie. Nie przemawia przeze mnie rezygnacja, nie poddajemy się. Mówię jak jest. Robimy, wszystko, co nam spece każą. Nie fiksujemy się po prostu na tym, że Franek MUSI mówić. Chodzimy całą rodziną na nasz rodzinny kurs języka migowego do PZG i cieszymy się niewyobrażalnie, gdy Franio się z nami komunikuje. Bo go rozumiemy! Chłopaki mogą sobie pogadać o markach samochodów, motorach - który stary, nowy, jaki kolor, który dobry itd. Tylko to się liczy.

Spotkaliśmy na naszej drodze lekarzy, którzy mówili nam, jakim to niesamodzielnym, uszkodzonym człowiekiem będzie Franio. Widzieli w naszym synku same trudne diagnozy i problemy z nich wynikające. Dobijali nas tą wizją i sprawiali, że chwilami traciliśmy siły na wiarę we Franka i walkę o niego. Te doświadczenia nauczyły nas, że nie tędy droga. Zrozumieliśmy, że damy radę emocjonalnie przejść z Frankiem jego drogę pełną zakrętów tylko wtedy, gdy skupimy się na najbliższej perspektywie i nie będziemy się fiksować na  diagnozach, na tym że on coś musi czy powinien, lecz na tym, co jest, co udało się Frankowi wypracować, jakim cudownym jest dzieciakiem i ile już osiągnął (wbrew wszystkim i mimo wszystko).

Kiedyś ktoś zapytał mnie:
- Jak sądzisz, kiedy zacznie się odklejać siatkówka u Frania?
(Krasnal ma laserowo przyklejone siatkówki w obu oczach).
Spojrzałam wtedy na rozmówcę nie wiedząc za bardzo, czy mówi poważnie czy żartuje.
Nie wiem! Jest tu ktoś, kto jest w stanie to powiedzieć? Ma ktoś pomysł na algorytm na szybkość odklejania się siatkówki opracowany na podstawie ilości Franiowych westchnień na dobę?
Wierzymy, po prostu WIERZYMY z całych sił i cieszymy się każdą chwilą. Naprawdę uważamy, że jesteśmy  ogromnymi szczęściarzami, bo mamy świadomość tego, że Frania po prostu mogłoby nie być z nami. A jest przecież! I to jak jest - całe życie nam zrewolucjonizował i przeorganizował! 
Gdy zaś ktoś mówi, że nam współczuje, mam ochotę odpowiedzieć:
- Ja tobie też.
Franio jest naszym dzieckiem - tak samo cudownym i kochanym jak Natka. Czy ona będzie musiała się kiedykolwiek opiekować Franiem, nie wiem.  A może nami prędzej będzie musiała się zająć? Tego też nie wiem. Życie stawia przed nami różne wyzwania i droga każdego z nas jest inna. Jesteśmy, jacy jesteśmy właśnie dlatego, że kształtuje nas to, czego doświadczamy na tej drodze. Natka jest cudowną, mądrą i wrażliwą dziewczyną i bardzo kocha brata. Wierzę, że gdyby wydarzyło się coś złego komukolwiek z naszej czwórki, nikt z nas nie odwróciłby się na pięcie, bo tak jest przecież łatwiej. 

O przyszłości myślę w perspektywie maksymalnie półrocznej (ja, przed Frankiem mistrzyni dziesięciolatki!) i to tylko w kontekście zaklepywania kolejnych wizyt u lekarzy, złożenia papierów na turnus, przedłużenia statusu aukcji charytatywnych na Allegro itd. Wszystko to sprawy czysto techniczne. Jest jedna kwestia, o której myślę konkretniej - szkoła dla Frania. Ale robię to, bo mam pewien plan. 
Samo rozmyślanie dla czarnomyślenia, duposiedzenia i rozpaczania nie ma dla mnie większego sensu. 


28 komentarzy:

  1. amen, i nie bede komentować bo napisałaś wszystko, ja nie współczuję, ja podziwiam cała waszą rodzinę za siłe i za ta ze jeszcze mimo przeszkód pamiętacie o innych

    OdpowiedzUsuń
  2. Aga jak zawsze chylę czoła i dziękuję Bogu, że takim osobom jak Ty chce się swoje myśli przekazywać innym. Klasą dla samej siebie jesteś kobieto. Pozdrawiam ciepło i dobrej nocy życzę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Amen:)

    Jedyne co możemy i powinniśmy robić dla naszych chorych dzieci (i społeczeństwa) to maksymalnie wspomagać je w rozwoju na miarę ich maksymalnych możliwości. I tak żyjemy w czasach, gdy jest o niebo lepiej w kwestii rehabilitacji. Więc i efekty są wyraźne.
    I tak mnie naszło- dopiero gdy ktoś doświadczy rodzicielstwa z niepełnosprawnością dziecka w tle, rozumie, że liczy się tu i teraz. Reszta "się okaże".
    Uściski Aga! I sił na to "tu i teraz":)

    OdpowiedzUsuń
  4. "Duposiedzenie" od dzisiaj wrzucam do mojego słownika na stałe! :)
    WIERZĘ z Wami i, cholera, żałuję że tak mało mogę ;/

    OdpowiedzUsuń
  5. Przeczytałam. I co dziwne, dziś o Franiu dorosłym też myślałam.... nie ważne, co było przyczyną tego myślenia, ale jednego byłam pewna - Franio będzie szczęśliwym człowiekiem :) z taką Rodziną inaczej być nie może.
    Buziaki wielkie :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Czytam Was ... Podziwiam podejście do życia. Bo znam osoby , które nie robią nic, bo zrezygnowały... A szczęście to wlasnie te małe chwile, ulotne niestety, szczęścia nie da się osiągnąć, można je co jakis czas przezywać. Trzeba doceniać to co się ma. Franio mógł być w duzo gorszym staniem, a nie jest, robi postępy i to najważniejsze... A o przyszlości za dużo nie ma co rozmyślać, trzeba żyć tu i teraz, bo przyszlość może nie nadejść... Podziwiam Was . A Twoje wpisy sa meeeeega pozytywne. Zawsze gdy mam gorszy dzień podnoszą mnie na duchu. Jesteś taką prawdziwa mamą, która jak powie "będzie dobrze" to choćby i nnie było , to jest. Pozdrawiam...

    OdpowiedzUsuń
  7. Chyba nie ma świecie rodzica, który nie martwiłby się o przyszłość swojego dziecka. My rodzice dzieci niepełnosprawnych , myślę ze robimy to podwójne. W naszym przypadku lekarze powtarzali "Proszę nastawić się że dzieci będą z wami do końca życia. " ale również mówili że nie będą "normalnie"funkcjonować -a radzą sobie świetnie, mieli nic nie mówić, a mówią i sie
    komunikują i robią wiele innych rzeczy których robić nie mieli.
    Przyszłość pokaże , ja osobiście wierze (tego mi nikt nie zabroni) że u nas jak i u Was ta ciężka praca zaprocentuje w dorosłym życiu naszych dzieci.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ale dałaś do wiwatu ciotka :) Popaprany miałam dziś dzień a tu czytam o duposiedzeniu. I za to Cię lubię :) Podnosisz nasz wszystkich na duchu wiesz? lasche

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie tak dawno jedna lekarka zapytała, czy Aspik ma rodzeństwo. Nie ma.
    "A czy chcieliby państwo mieć więcej dzieci?" "Owszem, chcielibyśmy."
    "O, to dobrze, będzie miał się kto synem zająć."

    Wtedy ta rozmowa, cóż, troszeczkę doprowadziła mnie do szału.
    Teraz... w sumie rozumiem panią doktor. Sama wiem, że mojego entuzjazmu może nie wystarczyć, żeby Aspik osiągnął pełną samodzielność.
    Dlatego, chociaż samodzielność jest naszym celem, skupiamy się na podniesieniu samooceny dziecka i jego szczęściu.

    Wiem, że Aspika i Franka nie da się porównać. Ale uśmiech - tak. Niech nie schodzi z twarzy naszych synów.
    I tak będę zachwycać się kolejnymi znakami Franka. Cokolwiek będzie dalej.
    :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja mam dwóch Aspików. I mam nadzieję, że kiedy nas, rodziców, zabraknie, będą dla siebie nawzajem wsparciem i będą się sobą nawzajem "zajmować". Już teraz widzę, jak bardzo są dla siebie ważni. Starszy ma już dziesięć lat, to jest wiek, kiedy rodzice już nie są całym światem, przestają wystarczać, chciałby mieć kolegów, marzy o przyjacielu, niestety, nie umie nawiązać żadnych relacji, ani w szkole, ani nigdzie indziej. Byłby strasznie samotnym dzieckiem, gdyby nie miał młodszego brata, który wprawdzie bywa irytujący i uciążliwy, ale przynajmniej JEST. I w dodatku ich fiksacje częściowo się pokrywają, więc wspólny temat do zabawy i rozmowy zawsze się znajdzie.

      Usuń
  10. Nie ukrywam- oczywiście łezki popłynęły... Świetne podejście do życia...nic dodać, nic ująć. Ja bym tak bardzo chciała, aby rodzice moich niektórych uczniów choć w 30%, ba 10% byli tak pozytywnie nastawieni i skupili się na pomocy swoim dzieciom...

    OdpowiedzUsuń
  11. Otóż to! Żywimy się nadzieją i to ona sprawia że tworzymy życie swoje i naszych dzieci według aktualnych potrzeb, a pytania o przyszłość pojawiają się, a jakże, ale przyszłość tworzy się w każdej chwili i tak nieustannie. Gdy zachorowała moja córcia nigdy wcześniej nie myślałam, że moje dorosłe już dziecko będzie wymagało tak wielkiej mojej pomocy i opieki a jednak. To nauczyło mnie pokory i od tej pory jakby mniej myślę o tym co będzie a częściej myślę o tym co mam zrobić teraz i robię.Cieszę się chwilą i nie czekam na to co przyniesie przyszłość, tworzę ją w każdej, obecnej chwili.Nie tylko rodzice niepełnosprawnych martwią się o przyszłość swoich dzieci. Każdy rodzic to czyni i nigdy nie wiadomo co będzie dalej, dlatego działamy, robimy co do nas należy i idziemy do przodu, zawsze!

    OdpowiedzUsuń
  12. Parę razy na tym blogu czytalem, że zbyt często Agnieszko dziękujesz tym, którzy z Frankiem pracują. Pozwól zatem, że dzisiaj ja, nie w imieniu wszystkich, ale własnym podziękuję Ci za ten wpis.
    20 lat pracy to nic w porównaniu z wiecznością, ale jednak dość rozległe doświadczenia. Spotkałem dzieci, którym nikt nie dawal szansy na pół roku życia, a one żyją już kilkanaście na przekór wszystkim i wszystkiemu (i tak trzymać!). Poznałem dzieci, które dostały 10 punktów w skali Apgar, miały być zdrowe, mądre, a niestety nie są... Tzw "rokowania", to wróżenie z fusów, a zamartwianie się nimi, to marnowanie czasu, który można by poświęcić po prostu na życie.
    Aga, tak trzymajcie. Cieszcie się tym, co jest, a wtedy wszystko co "ponad" będzie cudownym miłym zaskoczeniem :-)

    OdpowiedzUsuń
  13. Agnieszko – jesteś Wielka!
    Chciałam coś dołożyć do powyższego – jeśli Gospodarze tego miejsca pozwolą? Na początku napiszę, że tkwię w takiej życiowej sytuacji po uszy, więc nie będzie to wpis „teoretyczny”. Mój pierworodny, nad wiek intelektualnie i emocjonalnie rozwinięty potomek jest równolatkiem Natki. Mój „specjalnej miłości” najmłodszy potomek w tym roku skończy 10 lat. W przeciwieństwie do rodziców Frania wiemy, jakie są rokowania – nigdy nie będzie samodzielny! Zawsze będzie wymagał opieki! Ale – chociaż podświadomie każdy rodzic ma nadzieję, że jego niepełnosprawne dziecko trafi spod opieki rodziców pod opiekę rodzeństwa i tym sposobem uniknie DPS-u czy innego podobnego miejsca, to jednak każdy rodzic niepełnosprawnego dziecka i dziecka/dzieci zdrowych powinien jednak zapanować nad podświadomością i świadomie przyjąć program roboczo zwany „Masz prawo żyć swoim życiem”! Otóż uważam, że naszym najważniejszym zadaniem w wychowaniu zdrowego dziecka, które ma niepełnosprawne rodzeństwo jest to, żeby uświadomić mu, że mimo złożoności sytuacji, ma ono prawo, by zaplanować i przeżyć swoje życie tak, jakby jego siostra czy brat byli zupełnie zdrowi! Dlaczego? Bo to nasze zdrowe dziecko ma tylko JEDNO życie – jak my wszyscy – i ma prawo do tego, by je przeżyć w pełni, rozwijając wszystkie swoje talenty i zainteresowania, realizując swoje marzenia i pasje. Rodzeństwo dzieci niepełnosprawnych ma bardzo trudne dzieciństwo i dodatkowe obciążanie go już od najmłodszych lat przeświadczeniem, że musi całe swoje życie ułożyć wg potrzeb chorego brata czy siostry, może prowadzić to bardzo poważnych problemów emocjonalnych i psychicznych. Dlatego nigdy nie powiedziałabym mojemu zdrowemu dziecku (tym bardziej na forum publicznym i tym bardziej w formie np. odpowiedzi na pytanie „czy będzie się musiał zajmować chorym rodzeństwem”) – musisz tak układać swoje życie, żeby kiedyś zaopiekować się bratem! Czy pochwalam egoizm? Nie! Bo, równocześnie uważam, że jeśli zdrowe rodzeństwo SAMO zadecyduje kiedyś w przyszłości, by takiej opieki się podjąć, to godne jest najwyższego szacunku i uznania. Jednak taka decyzja, podjęta przez zdrowe rodzeństwo w przyszłości, nie powinna być nigdy obciążona rodzicielskim czy rodzinnym imperatywem kategorycznym „musisz!” Każda z tych decyzji powinna być autonomiczną decyzją naszych zdrowych dzieci! Takie podejście do tematu nie jest proste i wymaga od rodzica niepełnosprawnego dziecka bardzo dojrzałej decyzji – miłość do dziecka chorego nie może ograniczyć miłości do dziecka zdrowego. A wymuszanie czy oczekiwanie jakiejś postawy od drugiej osoby jest ograniczaniem miłości. Bo przecież miłość nie stawia warunków!

    OdpowiedzUsuń
  14. A co do rokowań? Dobrze Agnieszka napisała, że „nie wie”. Bo Franio i każde niepełnosprawne dziecko rozwija się na swój sposób i można czegoś oczekiwać lub nastawiać się, że dana umiejętność się pojawi, a wystarczy chwila (np. poważny napad padaczkowy) i wszystkie plany i oczekiwania „biorą w łeb”. Można też – jak u Frania – dawać najgorsze rokowania, a życie pokaże, że jednak nie muszą się one stać faktem. Rodzice dzieci niepełnosprawnych żyją dniem dzisiejszym, może następnym tygodniem czy miesiącem. Ale dalej oduczyli się planować! Owszem mają plany, ale są to tzw. plany niezobowiązujące, do których staramy się nie przywiązywać, by zbyt nie cierpieć, gdy po raz kolejny trzeba się z nimi pożegnać i na szybko uruchamiać plan B, C czy W. Można, oczywiście zamartwiać się tym, co przyniesie przyszłość. Można, tylko po co? Jeśli życie okaże się łagodniejsze dla nas od naszych najgorszych myśli i scenariuszy przelatujących przez nasze głowy, to takie zamartwianie jest tylko szkodzeniem własnemu zdrowiu i niszczeniem resztek pogody ducha w nas. A jeśli coś złego nadejdzie, to wystarczy, gdy będziemy się tym martwić wtedy, kiedy nas to spotka. Jasne, że nie jesteśmy zwolnieni z myślenia o przyszłości naszych niepełnosprawnych dzieci, ale uważam podobnie jak Agnieszka, że powinniśmy myśleć o niej w kategoriach twórczych – robię, co mogę i gdzie się tylko da zadziałać! Resztą nie dobijam mojej psychiki.
    Na koniec chcę za Agą podkreślić, że kiedy ma się niepełnosprawne dziecko, to najważniejsze jest, by obdarzyć je miłością! Nie można jej zgubić ani w gąszczu leczenia, terapii i rehabilitacji, ani w gąszczu myśli o przyszłości!
    Przepraszam, że tak dużo napisałam, ale nie potrafię streścić tego tematu. Ciotka Mał(a)gosia

    OdpowiedzUsuń
  15. To blog,w eterze,ale ja się zastanawiam skąd się biorą "Młotkowi"?Obuchem w głowę w najmniej spodziewanym momencie i anonimowo?Aga ,wiesz,że nie wchodzę w zbiorowe spory z anonimami,ale mnie tym razem podnosi!
    Bedziemy (ja będę) się cieszyć zawsze z postępów Frania.Wspaniałe jest to,że miga-wreeeeszcie się z Wami /po trosze z nami komunikuje!!!!Od dawna widać,że Franio jest dzieckiem bystrym-tej komunikacji brakowało Jemu i Wam jak tlenu .Będzie migał,pisał,mówił...
    Będzie się rozwijał!
    I piekł ciasteczka (może założą z Natką interes-Franio będzie piekł a Natalka sprzedawać:)
    Jak możesz nie planować 4-latkowi życia?Blondynko droga?Blondynka Prababka:)

    OdpowiedzUsuń
  16. to ja dla odmiany krótko: carpe diem....
    ivonesca

    OdpowiedzUsuń
  17. Aga - mówisz, że nie planujesz Frankowej przyszłości... Ale nie mam wątpliwości, że marzysz. Marzysz o tym, żeby był szczęśliwy, żeby był samodzielny i samowystarczalny, zdrowy na tyle, na ile jest to tylko możliwe. Ja marzyłam kiedyś o tym, że któryś z moich synów zostanie lekarzem, dentystą... Oczywiście ich marzenia okazały się zupełnie inne i zrealizowali je. Za to, że udało im się zrealizować marzenia, dziękuję Bogu i losowi. Myślę, że i marzenia o Franiowej [przyszłości są potrzebne, bo one wytyczają drogę, nadzieja na ich realizację daje siły na to, by podnosić się od nowa i od nowa, kolejne diagnozy, kolejne przezwyciężenia, kolejne leczenia i rehabilitacje. Ale - przecież są marzenia, prawda? Natalka to "osobna osoba"! Dopóki jest z Wami i przy Was, cudownie pomaga w rozwoju Franka, kocha go, pomaga Wam ogromnie, dbając o to, byście mogli być dumni z jej osiągnięć. Ale wiem doskonale, że nie wywieracie żadnej presji na nią i nie stymulujecie w niej poczucia życiowego obowiązku zajęcia się Frankiem - kiedyś.
    Jedno chcę powiedzieć na pewno - ja WIEM, że Franek będzie samodzielny i szczęśliwy. Nie będzie mu potrzebna żadna opieka, bo będzie dbał o siebie sam. Będzie mu potrzebna miłość i wsparcie, a te zawsze ma od Was i od Natalki. O resztę - zadba SAM. To powiedziałam ja, znana wiedźma. 8-)

    OdpowiedzUsuń
  18. To ja po tych wszystkich słowach tylko przytulam mocno!!
    I wierzę w to co prawi Znana Wiedźma z Domu Pod Sosnami :)
    Jowita

    OdpowiedzUsuń
  19. Piękne i mądre słowa. Podziwiam całą Pani Rodzinkę.
    Mnie osobiście nigdy nie przyszło do głowy takie stwierdzenie i pomysł, że Natka miałaby opiekować się bratem w przyszłości. A gdyby nawet to co? Przecież Franek jest coraz bardziej samodzielnym facetem i żeby się ludzie nie zdziwili, jak pewnego dnia to Franek będzie opiekuńczym ramieniem dla swojej Starszej Siostry :]
    Ściskam ciepło i serdecznie!
    Gosia

    OdpowiedzUsuń
  20. Witam! Czytając Pani bloga, podziwiam Panią i Pani rodzinę.
    Myślę, że Franio to ma wielkie szczęście, że właśnie w tej rodzinie przyszedł na Świat. Tworzycie super rodzinkę. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  21. Bardzo dobrze to napisałaś!!! Jakby ktoś z nas wiedział co będzie jutro. Zdrowe dzieci
    (odpukać ) mają wypadki i choroby i także nikt tego nie przewidzi, co będzie.... Trudno,żeby się nie martwić co będzie z naszymi dziećmi "za chwilę" ale jakby tak POWAŻNIE stale myśleć to każdy by wpadł w depresję ze stresu. My cieszymy się z tego co jest. Co będzie to się okaże, ale ciężka praca z dziećmi daje rezultaty na przyszłość.Wszystkie to dla nas coś wspaniałego. Najważniejsze ,że jesteśmy szczęśliwi.Pozdrawiam gorąco.

    OdpowiedzUsuń
  22. Cóż nie da się już nic dodać, taka prawda wychodzenie zbytnio w przyszłość nie ma wielkiego sensu, po drodze może się jeszcze wiele zmienić

    OdpowiedzUsuń
  23. Bardzo dziękuję za Wasze komentarze.
    Wszystko, co tutaj napisaliśmy można by podsumować słowami: trzeba żyć, cieszyć się z tego, co jest i kochać z całych sił.

    OdpowiedzUsuń
  24. Mam taką historię: w lato spotkałam w drodze z pracy głuchoniemego faceta (całkowicie niesłyszącego). Kierowca autobusu nie chciał odpowiedzieć na jego pytanie...

    Dla mnie język migowy jest totalnie obcy, ale dogadaliśmy się bez problemu, że jedziemy w tym samym kierunku, gdzie on chce wysiąść i w jakie miejsce dotrzeć, że jest piekielnie gorąco i ma tego dość, że lubi sobie pochodzić po lesie i zbierać grzyby, itp, itd. Po drodze znalazła się osoba, która zaoferowała się wskazać mu drogę już na miejscu. Mieliśmy do dyspozycji tylko kartkę, długopis i jego tablet.
    Był sympatyczny, bardzo rozmowny (sic!) i z całą pewnością nie oczekiwał litości i nie rozpamiętywał swoich niedostatków. Nauczył się z nimi żyć. Problemy najczęściej pojawiają się tam, gdzie tworzą je ludzie uważający się za zdrowych/ normalnych. Ludzie z dysfunkcjami (i wszelką innością) najzwyczajniej w świecie umieją z nimi żyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Szpilko.
      Trafiasz w punkt: "Problemy najczęściej pojawiają się tam, gdzie tworzą je ludzie uważający się za zdrowych/ normalnych. Ludzie z dysfunkcjami (i wszelką innością) najzwyczajniej w świecie umieją z nimi żyć."

      Usuń
  25. Aga a wiesz, ja Cię podziwiam. I jestem Ci wdzięczna. Bo to dzięki Tobie i Frankowi, dzięki temu blogowi, nauczyłam się patrzeć optymistycznie i nie odbiegać myślami zbytnie wprzód :*

    OdpowiedzUsuń

Drogi Anonimowy Gościu,
bardzo proszę, podpisz swój komentarz swoim imieniem, aby łatwiej było mi na niego odpowiedzieć.
Dziękuję