wtorek, 9 czerwca 2015

Ech, ty zły rodzicu, czyli dziecko w szpitalu

W długi weekend było więcej czasu na wszystko, na co czasu zazwyczaj brakuje. Także na pobuszowanie wieczorem w necie. I tak w trakcie buszowania natknęłam się na wpis na jednym z blogów - wpis z cyklu "!@#$%^&* na stos gupiego rodzica". Zagotowałam się, bo mam alergię na takie teksty. Poza tym traktował on o temacie nam (niestety) bardzo bliskim. 
Jak wynikało z tekstu, jego autorką jest pani doktor opisująca "teatrzyk", który to ona oglądać musi codziennie na szpitalnej izbie przyjęć. Jak to ci straszni rodzice okłamują swoje dzieci, że nic nie będzie bolało a potem jest rozpacz. Źli rodzice. 
Irytują mnie teksty wbijające rodziców w poczucie winy, w których autor poza ocenianiem nie daje z siebie nic, w żaden sposób nie pomaga rozwiązać trudnej sytuacji. 
I co, nie dobije rodzica, gdy przeczyta, że jego zachowanie w szpitalu było niewłaściwe? Krzywdzące? Że - jak pisze autorka - oszukiwane dziecko wchodzi z urazem w dorosłe życie, że już nie uwierzy rodzicowi? Przecież pisze to pani doktor, i pisze tonem wszechwiedzącym. 
No jasne, że dobije!
Znacie człowieka, na którego z chwilą stania się rodzicem spływa wszechwiedza, wszechmądrość i nadintuicja? Jeśli takiego znacie, to pewnie jest to przypadek diagnostyczny. Nie ma takich rodziców. Mało tego - wraz z pojawieniem się dziecka na świecie rodzi się strach o niego, jakiego istnienia wcześniej się nawet nie podejrzewało. To ten strach własnie sprawia, że zbyt często wyłączamy zdrowy rozsądek, przy tym jeszcze chcemy być tacy doskonali i idealni, jak we wszystkich polecanych  w tiwi poradnikach, artykułach w prasie i w necie. I tak to z czasem zaczynamy czuć wewnętrzny imperatyw bycia nadrodzicem - w końcu wszyscy wokół są! 
Ups, tak naprawdę nie są? 


Wszyscy popełniamy błędy, powtarzamy wdrukowane słowa - te same, które słyszeliśmy, gdy sami byliśmy dziećmi. Ilu z rodziców mówi, gdy dziecko się przewróci: nie płacz już, to nic nie boli. Wielu. Nie chodzi jednak o to, by ich piętnować za to, lecz wytłumaczyć, że nie tędy droga. W końcu my, dorośli, też nie lubimy, gdy ktoś nam mówi, że nasz smutek czy złość są głupie / nie na miejscu / bez sensu / przesadzone / bez znaczenia. Tak samo mają nasze dzieci.
Podobnie w sytuacji szpitalnej, tak trudnej i stresującej dla rodziny - rodzice nie muszą od razu wiedzieć jak się zachować. A jeśli rodzic nigdy wcześniej nie był z dzieckiem w szpitalu, po prostu, po ludzku boi się, uspokaja dziecko w najlepszej wierze, bo w swoim strachu uważa, że tak jest lepiej? Bo nie potrafi inaczej. Ba, nawet nie wie, że można inaczej. Bo on się boi, sądzi więc, że jeśli dziecko nie będzie wiedziało, co je czeka, wówczas jego strach będzie mniejszy. A może w niektórych sytuacjach takie własnie podejście będzie lepsze? Może uprzedzanie o wszystkich zabiegach nie zawsze jest konieczne? 
Wolałabym przeczytać o tym, jak pani doktor rozmawia z rodzicami (o ile to robi) i uświadamia im, co w danej sytuacji jest dobre dla dziecka, aby podzieliła się swoimi radami zamiast tylko piętnować zachowanie matek i ojców.
Czy ktoś z Was słyszał, aby pediatra wręczająca/-y rodzicom skierowanie na oddział dawał(a) rodzicom rady, jak przygotować dziecko na hospitalizację? A czy słyszeliście, aby na oddziały pediatryczne przychodził psycholog pomagający rodzicom i dzieciom uporać się z ich stresem i lękiem?
Rany, jak łatwo się dziś piętnuje rodziców! (Nie-rodziców zresztą także - tych do Paryża jeżdżących, co to domy budują a na dzieci czasu nie mają, bo przecież to jest powód niżu demograficznego Polsce, nieprawdaż?)
Mamy prawo nie wiedzieć wszystkiego. Czasem wiedza przychodzi dopiero po doświadczeniu i dopiero wtedy z całej siły staramy się nadrobić błąd, nie powielać go w przyszłości.
Myślę, że w wychowaniu dzieci nie chodzi o ciągłe chronienie ich przed światem. W końcu ból, strach, stres, żal są częścią życia. Nie możemy chronić dzieciaków przed tymi doświadczeniami, bo kiedyś wypomną nam, że ich oszukiwaliśmy. Bo świat nie jest super bezpieczny i pełen tylko dobrych i życzliwych ludzi (niestety). 
My od mądrych ludzi nauczyliśmy się, by zawsze dawać dzieciakom poczucie, że są rozumiane - gdy się przewróci, przytulamy a jak się zacznie uspokajać mówimy, że rozumiemy, że boli, ale niedługo przestanie. Smuci się - rozumiem, że jest ci smutno, złości się / denerwuje - rozumiem, że złości cię to, że... / że się denerwujesz, że.... To nie jest zaklęcie, nie działa od razu, często trzeba powtórzyć kilka razy (Frankowi kilkanaście/-dziesiąt razy), ale fakt bycia rozumianym daje ulgę.
Z uczuciami związanymi ze szpitalem już tak prosto nie jest. O wiele łatwiej byłoby rodzicom uprzedzać dzieci o tym, co ich czeka, gdyby na przykład na stronach internetowych szpitali była opisana dokładnie procedura przyjęcia na oddział. Co się dzieje na izbie + zdjęcie gabinetu (pokazujemy dziecku, gdzie będzie), zdjęcie korytarza oddziału (tędy pójdziemy na oddział), potem informacja - czy od razu na salę czy może najpierw oczekiwanie w świetlicy, potem gabinet zabiegowy (co tu się będzie działo? pomiar ciśnienia, mierzenie, ważenie, mama podpisze ważne dokumenty?), następnie badanie przez lekarza prowadzącego (fotka gabinetu). I objaśniamy, tłumaczymy, pokazujemy i OSWAJAMY. 
A co z pobraniem krwi i zastrzykami? To podstawowe pytanie Franka przed każą hospitalizacją. Nie chcąc nakręcać jego negatywnych emocji opowieściami o tym, że na pewno i od razu na wstępie będzie kłucie, ale nie chcąc go też okłamywać mówimy, że zdecyduje o tym pani doktor, że porozmawiamy z nią i spytamy czy będzie zastrzyk. Przy tym obiecujemy, że jeśli będzie kłucie, to na pewno szybko i koniec - [szybko] i [koniec] to dwa magiczne znaki migowe, które Franek powtarza jak mantrę pod drzwiami gabinetu zabiegowego/laboratorium. I zawsze jest obietnica czegoś absolutnie odjechanego i dramatycznie słodkiego (wybiera Franc). 
Czy Franek się nie boi? Jasne, że się boi. Przed jego strachem nie uciekniemy, ale wychodzimy z założenia, że najgorsze, co moglibyśmy zrobić, to nie uprzedzać go o kłuciu. 
Początki były koszmarnie trudne, bo strach Franuli miał rozmiar tajfunu i głębokość oceanu. Teraz jest zdecydowanie lepiej. Przy ostatniej hospitalizacji okazało się, że w ostatnim dniu przed wyjściem Franek musiał mieć pobraną krew na badanie na cito. Nie zapłakał nawet. Liczył do 10 podczas pobierania krwi a wcześniej upewnił się, że na pewno będzie szybko i koniec. Zaimponował mi tym nasz chłopak okrutnie.
W ubiegłym roku przeżywaliśmy apogeum szpitalnego strachu Frania. Wtedy doktor prowadząca wytłumaczyła nam, że Franek rozwija się, już sama obecność mamy mu nie wystarcza, że zaczyna rozumieć, że to on będzie musiał przeżyć pobyt w szpitalu wraz ze wszystkimi bolesnymi zabiegami i że zaczyna rozumieć ciężar wydarzeń. Na koniec doktor powiedziała, że to bardzo pozytywny kierunek rozwoju Krasnala. Wtedy ze złością myślałam o tym kierunku, bo widziałam tylko ogromny strach Franka -  bał się wszystkiego, nawet "najgłupszego" osłuchiwania. W tym roku widzieliśmy ogromną zmianę, dojrzałość Frania i inny strach, dojrzalszy. Dziś jestem Frankowej doktor bardzo wdzięczna za ubiegłoroczną rozmowę.
Czy zawsze mówimy Krasnalowi, co go czeka? Nie. Gdy w kwietniu był wieziony na blok powiedziałam mu, gdy wyjechał z sali na swoim łóżku, że jedziemy zwiedzić szpital, że powiemy nowemu panu doktorowi dzień dobry i wrócimy do sali. Po wjechaniu na blok Franek dostał środek sedatywny, żeby stracił orientację w czasie i przestrzeni i niczego nie pamiętał. I uważam, że w tamtej sytuacji było to dla niego zdecydowanie lepsze, niż informacja o czekającej go punkcji wraz z dokładnym opisem zabiegu.
Inną kwestią jest zachowanie się personelu medycznego. Ileż razy przy pobraniach krwi w laboratorium słyszeliśmy zaraz po otwarciu drzwi:
- Nie bój się, nie będzie nic bolało.
A co słyszy Franek? Bój się i bolało (!). I całą pracę w domu i przygotowywanie dziecka trafiał szlag w sekundę. Ile razy już hamując swoją złość cedziliśmy przez zęby, by pani laborantka już nic więcej nie mówiła tylko czyniła swoją powinność.

Baaardzo łatwo się ocenia innych stojąc z boku, nie mając ani grama prywatnego doświadczenia w danej sytuacji. W życiu jednak niewiele spraw jest czarno-białych i rzadko kiedy wiemy jak się właściwie zachować w kompletnie nowej i bardzo stresującej sytuacji. 
My wiemy, jak bardzo Franek się boi przed każdą hospitalizacją i nie raz myślę, że i jemu i nam byłoby łatwiej, gdyby nasz chłopak nie wszystko wiedział. Ale wie.

27 komentarzy:

  1. Agnieszko, kolejny niesamowicie mądry wpis. Podpisuję się pod nim rękoma i nogami...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Ago. Żadne mądrości, po prostu nie cierpię, jak się ocenia rodziców i generalnie traktuje ich jak jak tych postawionych niżej. "Bo ja wiem lepiej". Jeśli specjalista uważa, że wie coś lepiej, widzi, że rodzic popełnia błąd, to jego rolą jest pomóc rodzicowi, dziecku, całej rodzinie a nie ocenianie ich.

      Usuń
  2. Agnieszko trafiasz punkt jak zwykle. Jestem młodą mamą, jak wiesz. Wybieramy dla Idy teraz przedszkole i w jednym, w którym byliśmy zmroziło mnie podejście Pani Dyrektor i wychowawczyni w jednym, bo podczas 15 minut rozmowy,chyba z milion razy padło rodzice to, rodzice tamto, oczywiście w negatywnym słowa tego znaczeniu. Pani tak się zagalopowała, że zapomniała, że chyba oto własnie ze mną rodzicem rozmawia, i do mnie na rodziców narzeka. Więdną mi też, niestety uszy jak słyszę jak jednak przedmiotowo, wypowiadają się o rodzicach moi koledzy p
    o fachu. Moje macierzyństwo to naprawdę wielka lekcja pokory. Czekam z niecierpliwością na powrót do pracy by mówić stop,bezproduktywnemu narzekaniu na rodzica, a dla nas rodziców robić więcej waarsztatów, polecać dobre ksiązki a w chwili zwątpienia zabrać na dobrą kawę i ciastko, bo że sparafrazuje Korczaka nie ma rodziców są ludzie. Dziękuję za wpis!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci Ewa. Wiesz, że bardzo Cię cenię jako terapeutkę.
      O to mi cały czas chodzi - żeby nie oceniać rodziców, dać im prawo do popełniania błędu, pomagać i wspierać ich w trudnych chwilach. Być partnerem a nie oceniającym z wyższej pozycji, jaką daje wykonywana profesja, wszechwiedzącym nieomylnym specjalistą.
      Pozdrawiam Was, dziewczyny, serdecznie :)

      Usuń
  3. Ooo, hospitalizacja trudny problem. Nasza pierwsza była zupełnie z zaskoczenia, więc nie było mowy o uprzedzeniu. Wyrządziła najwięcej szkód, nikt nie uprzedzał o niczym ani mnie, ani tym bardziej mojego dziecka. Druga planowa, ale każda próba rozmowy na ten temat potęgowała strach, bo przecież dzieci najbardziej boją się nieznanego... Trzecia hospitalizacja planowa, z zabiegiem. Obgadana wszelkimi Franklinami, Martynkami i czym się tylko dało, ale histeria jeszcze w domu, potem na izbie przyjęć i tak prawie do końca. Wtedy dowiedziałam się od pielęgniary, że to dlatego, ze jest jedynakiem. Wkurzona na maksa odparowałam, ze nie z mojego wyboru i że ze szczęścia nie płacze... Czwarta hospitalizacja w lutym tego roku, planowa, z zabiegiem. Wiedział, co go czeka i co będzie miał robione, ale też nie do końca i bez szczegółów. Żadnego płaczu, żadnej histerii. Dziecko zwyczajnie dorosło... Nie wspomnę juz o pani laryngolog, która z zaskoczenia czyszcząc mu uszy (miał wtedy 3 lata) rzuciła się do mnie, ze dziecko jest nieprzygotowane, bo jak ona mówi, ze ma nie ruszać głową, to śliny ma też nei przełykać... A ja widziałam, jak on się bardzo starał nie ruszać :(:(:( Tekstów w stylu "Czego ryczysz, nie zbadam cię jak się nie uspokoisz. Przestań się drzeć, nikt ci nic tu takiego nie robi" to już nie wspomnę...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i brak słów na skomentowanie. Zbyt wiele obrazów przywołałaś.
      Trzymajcie się i oby żadnych szpitali więcej na Waszej drodze nie było.

      Usuń
  4. Bardzo dobrze napisane- kolejny raz. Hospitalizację mamy niestety za sobą- jedną na szczęście, ale okrutną w doświadczeniach, dla nas i dla małego. Bąbel trafił do szpitala po upadku z podejrzeniem wstrząśnienia mózgu - koszmar już od samego- a miał zaledwie 1,5 roku. Przy wbijaniu welfronu ryczałam razem z nim- a pielęgniarki wrzeszczały nade mną- że nie umiem przytrzymać dziecka na siłę , że się wyrywa- dosłownie wrzeszczały. A jak spanikowana tym że może sobie to przecież wyrwać, bo ciągle łapał za igłę rączką - syczały że od tego jestem żeby tego nie zrobił. Przy badaniach to samo - zamiast uspakajać - położyły małego do badania i przygniotły rączki, nóżki i czoło jakimiś ciężarkami żeby się nie ruszał- to był koszmar , nie mogłam nic zrobić i to było straszne, bo przecież lekarz wie co robi, że tak trzeba- ale zero rozmowy - co będą robić, dlaczego - Nasi lekarze , zamiast oceniać rodziców - cierpiących ze swoimi dziećmi - powinni zastanowić się również nad swoim zachowaniem- czy oni coś robią żeby pomóc w całej sytuacji. Bo oceniać jest łatwo. Ale zgadzam się nie zawsze - informacja co będzie się się działo dla malucha jest konieczna. I na pewno rodzic - znając swoje dziecko- zdecyduje o tym najlepiej. Lekarz powinien pomagać - nie oceniać. Żal tylko ogromny jak czytam te wszystkie Pani wpisy , że taki mały człowiek musi tyle przechodzić, że tyle już doświadczył bólu i strachu. I ogromny szacunek i podziw dla rodziców i siostry Franca - niech moc będzie z Wami :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Lekarz powinien pomagać - nie oceniać." - o to właśnie chodzi.

      Wierzę, że u Franuli będzie teraz już tylko z górki. Myślę, że limit choróbsk i szpitali na ten rok już wyczerpaliśmy.
      Pozdrowienia :)

      Usuń
  5. Aga :) hameryki nie odkryłam, po prostu Ty bardzo Mądra Dziewczyna/Kobieta/Mama jesteś :)) i to nie ironia, to stwierdzenie faktu :)) z każdego Twojego wpisu zawsze wyciagam wnioski, zawsze uczę się czegoś nowego :)) i masz rację nikt nie jest nieomylny i alfą i omeą, a po prostu nie myli się tylko ten co nic nie robi... a zamiast tylko krytykować (pani doktor) może warto udzielić dobrej rady, sprawdzonej... i tak naprawdę, czy uda się na 100% oswoić lęk??? i ten nasz i Dziecka???
    trzymajcie sie cieplutko :)))
    Ania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu, nie da się oswoić lęku. Można jedynie (aż!) pomóc dziecku i rodzicowi. I o to właśnie chodzi.
      I Ty weź nie stwierdzaj takich faktów, bo mi gupio ;-)
      Uściski :)

      Usuń
    2. Aga :)) głupio nie głupio fakt jest i już ;)))))
      masz rację tak naprawdęnie da sie oswoić lęku (i to chyba dobrze, bo rutyna bywa zwodnicza) ale można spróbować poznać wroga (nie w dosłownym tego słowa znaczeniu!!) ..i dlatego pomysł z "wirtualną wycieczką" po szpitalu uważam za genialny :)))
      w lipcu czeka nas konsultacja na Litewskiej a później być może zabieg prostowania przegrody nosowej i ja już ze strachu nie śpię po nocach....
      dobrego tygodnia
      pozdrawiam
      Ania

      Usuń
  6. Niestety, rodzic i pacjent wciąż w wielu szpitalach są traktowani jak natrętne zło konieczne. Też pamietam moją złość i bezsilność, gdy coś było nie tak w szpitalu. W małym szpitalu jakoś łatwiej było, w dużym - pełna dezorientacja. I traktowanie przez wszystkich jak krzesło, przedmiot...
    Może należałoby zacząć szerszą rozmowę o tym, że pacjent (nie tylko dziecięcy) powinien przed przyjęciem do szpitala otrzymać jakąś informację dokładną, ulotkę czy rozmowę, nagłe przypadki powinny być informowane o tym, co nastąpi za chwilę, dokąd pójdziemy, co zrobią i co potem dalej...
    Gdyby wprowadzono OBOWIĄZEK takiego postępowania z pacjentem!
    I OBOWIĄZEK rozmowy z rodziną pacjenta, mając Dziadka w szpitalu doświadczaliśmy wielokrotnie niewiarygodnego lekceważenia i grubiaństwa. I ciekawe, jak to się natychmiast zmieniło po wręczeniu lekarzowi pieniędzy w kopercie (Babcia wymiękła). Szlag.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bez komentarza :(

      "Może należałoby zacząć szerszą rozmowę o tym, że pacjent (nie tylko dziecięcy) powinien przed przyjęciem do szpitala otrzymać jakąś informację dokładną, ulotkę czy rozmowę, nagłe przypadki powinny być informowane o tym, co nastąpi za chwilę, dokąd pójdziemy, co zrobią i co potem dalej..." - o to właśnie mi chodzi!! Jesli rodzic zna procedurę, przebieg hospitalizacji sam jest spokojniejszy, może ze spokojem uprzedzić dziecko o tym, co go czeka. Jesli zaś nie potrafi przygotowac dziecka na trudne zabiegi (a co, nie ma prawa nie umieć tego? według mnie ma; i nie jest to powód do piętnowania jakiegokolwiek rodzica), to personel szpitala powinien go w tym wspierać, pomagać, uświadamiać.

      Usuń
  7. każdy kto ma choć jedną dłuższą hospitalizację z dzieckiem za sobą wie o czym piszesz. Traumy zostają nie tylko w dzieciach ale i w rodzicach....
    dzisiaj miałyśmy z Młodszą badanie krwi w nowym gabinecie. Po wyjściu powiedziała mi, że chciałaby też w to miejsce przychodzić na szczepienia. Zapytałam dlaczego. Odpowiedziała, że podobało jej się że Pani zanim pobrała krew rozmawiała z nią i mówiła co się dzieje... uspokoiła ją że igły są bardzo ostre i dlatego bez problemu uda się tą krew pobrać, musi tylko wytrzymać pierwszą chwilkę, która jest nieprzyjemna i nikt, nawet dorośli, tego nie lubią. Takie zupełnie podstawowe rozmowy... a jednak takie potrzebne.
    Może podesłać linka do tego posta owej pani doktor?
    Jesteś niesamowicie mądrą kobietą.
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę poszukać tego bloga w sieci. Jak wstukasz w google: blog, teatrzyk, miód (albo malina - jakoś tak było w tytule), to na bank się znajdzie.
      Pozdrowienia :*

      Usuń
    2. Malina i miód. Nie jest jednak jeszcze tak źle z moją pamięcią ;-)

      Usuń
  8. Jakiś czas temu, po naszym ostatnim pobycie w szpitalu, szukając informacji o igf-1 przeglądaliśmy strony anglojęzyczne, bo na polskich niezbyt wiele udało nam się znaleźć. Przy tej okazji mój mąż natknął się na ulotkę dla rodziców małego pacjenta przed badaniami dokładnie takimi, jakie miał Adaś. Wyjaśnione było w niej wszystko - dlaczego takie badanie, co ma pokazać, ile dni trzeba przebywać w szpitalu, co się będzie działo, a na koniec informacje dla samego małego pacjenta. Rewelacja po prostu! Nie mówię wcale, że brytyjska służba zdrowia jest super, ale akurat ta praktyka bardzo na plus.
    Bo tutaj choćbym chciała uprzedzić dziecko, to nawet ciężko mi było uzyskać informację ile dni będzie trwało badanie, a dodam, że nie była to informacja trudna do przewidzenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, o to chodzi - żeby dać szansę dziecku i rodzicom.
      Nam ostatnio najbardziej pomógł "Franklin w szpitalu". Prześwietlenie dzięki Franklinowi to największy hit.

      Usuń
  9. Jestem mamą już dużych dzieci. Nigdy nie starałam się ich oszukiwać, gdy musieli mieć jakiekolwiek medyczne zabiegi. Gdy musiałam podać syrop, to sama go próbowałam i opowiadałam jaki ma faktycznie smak czy zapach. Może moje dzieci były specyficzne (ich tata jest lekarzem), bo córka mając np. lat pięć sama wołała, że chce czopek przeciwgorączkowy zamiast syropu, a syn w tym wieku twierdził, że woli wenflon w ręce niż tabletki! Dzieci rozumieją więcej niż nam się wydaje i faktycznie trzeba starać się im wytłumaczyć sytuację w sposób odpowiedni do ich wieku. To czasem upraszcza sprawę. Pozdrawiam. J.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne, że jest tak, jak piszesz. U Was jeszcze tata-bohater ułatwia sprawę ;-)
      A poważnie - wiesz na pewno, że leczenie dziecka w domu a hospitalizacja to dwie zupełnie inne sprawy.. Inną sprawą jest fakt, że my, rodzice, często tak bardzo się boimy, że nie jesteśmy w stanie racjonalnie się zachować.. Podczas jednej z hospitalizacji w tym roku przeżyłam taką sytuację: na naszą sale weszła zapłakana mama ze śpiącą trzyletnią dziewczynką na rękach. Mama zapłakana. Siadła z małą na krześle, tuliła ją cały czas i płakała. Strasznie było mi żal tej kobiety i jej dziecka. W głowie miałam już najcięższe diagnozy... Po jakims czasie okazało się, że mama płakała, bo tak bardzo bała się pobytu jej dziecka w szpitalu, ona sama nienawidziła szpitali i po prostu chciała już iść do domu. A córeczka nie miała jakiejś ciężkiej choroby, lecz "po prostu" wysokie CRP i lekarz z izby zdecydował o zatrzymaniu dziecka w szpitalu.
      Co człowiek to inne emocje i inne ich przeżywanie.

      Pozdrowienia dla Was :)

      Usuń
    2. I to właśnie jest ważne! Żeby rodzic nie pokazywał swoich obaw dziecku, bo pokazując - przekazuje... Oczywiście, że mam wielkie szczęście, bo moje dzieci nie miały większych problemów zdrowotnych i w szpitalu lądowały tylko na wycięcie migdałków (chociaż u syna oznaczało to trzykrotną hospitalizację!). Mogę tylko sobie próbować wyobrazić, co przechodzą rodzice bardziej chorych dzieci... I z podziwem czytać o "dzielnym Franku"...
      Pozdrawiam serdecznie. J.

      Usuń
    3. Problem w tym, że nie każdy rodzic to potrafi. Różną mamy emocjonalność i różne doświadczenia życiowe. Bardzo bym chciała, aby personel szpitalny wspierał rodziców, dzieci a nie oceniał ich, by naprawdę życzliwie i ze zwozumieniem pomagał. Ja mogę sobie wyobrazić, ze nikt z nas nie ma w sobie na tyle siły, żeby 10 x dziennie cierpliwie tłumaczyć rodzicom, dlaczego tak ważna jest szczera rozmowa o trudnych zabiegach, super by było, gdyby na oddziale była krótka ulotka dla rodzica - albo na stronach internetowych szpitala. Kurczę, każdy ma prawo rozłożyć się emocjonalnie i nie dać rady. Po prostu, po ludzku. Dlatego tak bardzo szanuję całą "załogę" oddziału neurologii i pediatrii z Litewskiej w Wawie. Tyle cierpliwości, życzliwości, szacunku dla dziecka i rodziców nie spotkałam nigdzie, w żadnym szpitalu. Nikt nie ocenia - ja jako rodzic nie miałam tak nigdy takiego wrażenia. W ubiegłym roku, gdy Franek przeżywał swój "kryzys szpitalny" a ja otwarcie rozmawiałam z lekarzem i pielęgniarkami, że nie wiem, co robić, nie daję rady, NIKT mnie nie oceniał, nie odsądzał od czci i wiary, lecz starał się nas wspierać, przede wszystkim Franka. Dziś myślę o tym z prawdziwym wzruszeniem.
      O to własnie chodzi, by wspierać, nie oceniać.

      Ps. Ciesze się, że jesteś z nami

      Usuń
  10. ciekawy wpis, ważki temat... Ja staram się stosować idee porozumienia bez przemocy i wychowania bez nagród i kar;) Wychodzi różnie :D Młodemu nigdy nie ściemniam, jak wiem z własnego doświadczenia, że coś boli sygnalizuje, że może boleć, ale wszystko minie, jak wiem, że boleć nie będzie mówię - luz synu. Jeśli nie wiem, mówię... że nie wiem. Zawsze dodaje, że wszystko minie ;) Ale przyznam, że tłumaczenie 2latkowi czasem łatwe nie jest - jak się chłopina nakręci, to przez ryk się nie przebiję.. przytulamy się wtedy i tyle.

    PS. Lubię tego bloga - zmuszasz mnie do myślenia o sprawach, nad którymi nie wpadłam, żeby się zastanawiać, a są bardzo istotne. Dzięki

    OdpowiedzUsuń
  11. Wyduszę krótko: świetny post!
    Mogłabym wiele pisać na ten temat.. Wiem jedno: chory człowiek potrzebuje wsparcia i nigdy nie może zostać bez pomocy. Dzieciom pomagają rodzice, dorosłym ich dzieci czy małżonkowie. W trakcie choroby najbliższych popełniamy wiele błędów w pomaganiu i wspieraniu, bo nikt z nas nie ma patentu na wszechogarniającą mądrość. Uczymy się jednak wraz z upływającym czasem ale: uczymy się stale i nigdy nie osiągamy stanu idealnej wiedzy. Cenię sobie ludzi gdy potrafią powiedzieć: nie wiem, bo taka postawa zmusza do zdobywania wiedzy i poznawania. Lubię takich lekarzy bo wtedy są dla mnie bardziej wiarygodni. 0t taka mała przewrotność myślenia o postawach ale jakże potrzebnych,słusznych i wiarygodnych.
    Anna Elżbieta

    OdpowiedzUsuń
  12. Bardzo dobry wpis Aga, zresztą jak zawsze :) A przy tych komentarzach nieraz miałam łzę w oku.
    Ja i mój syn też wiele przeszliśmy. Jak miał 16 miesięcy to wylał na siebie gorącą herbatę i doznał oparzenia 1 i 2 stopnia. Sama udzieliłam mu pierwszej pomocy. Dzięki temu miałam potem mniejsze wyrzuty sumienia i lekarz nas przyjmujący też mnie pocieszył, że dzięki temu ogólnie to jest 1 stopień oparzenia. Ale koszmar dopiero miał nas czekać na oddziale w szpitalu. Tylko jedna pielęgniarka była normalna. Natomiast pozostałe dawały odczuć, że rodzice powinni mieć wyrzuty sumienia, że ich dzieci doznały oparzenia. Jak moje dziecko płakało z bólu, to prosiłam o lek przeciwbólowy a pielęgniara powiedziała, że nie da, bo jeszcze pól godziny zostało. Szok. Ale ja się nie daję ! Natomiast "rozwaliła" mnie i męża kompletnie sytuacja, gdy lekarz z 20 letnim stażem odzywała się do nas jak do wrogów. Pielęgniarka powiedziała, że "mamy burdel w pokoju a pani (mówiła o mojej współlokatorce) to powinna się zastanowić nad sobą, jak ma 2 raz oparzone dziecko" Szok. Sprawa trafiła do ordynatora. Na szczęście on okazał się normalnym człowiekiem, umiejącym rozmawiać z rodzicem. Moja współlokatorka mogła napisać skargę, bo zgodnie z regulaminem szpitala osoby trzecie nie powinny być informowane przez personel szpitala o stanie zdrowia innych pacjentów. Jeszcze wspomnę, że obchód był dopiero o 8 godzinie a pielęgniary przychodziły i świeciły światło o 6,30 dzieciom nad łożeczkami. Sytuacja jednak uległa zmianie w naszym pokoju po rozmowie z panem ordynatorem i już pielęgniarki po tej rozmowie były znacznie milsze. A jeśli chodzi o uprzedzanie zabiegów, to tutaj personel był profesjonalny i rozmawiał z nami. A baliśmy się okropnie. To była dla nas wielka trauma związana z samym oparzeniem dziecka ale takiego niewłaściwego potraktowania przez pielęgniarki się nie spodziewaliśmy.
    Ogólnie jestem za tym, aby była współpraca między terapeutami a rodzicami. Nikt nie powinien się wywyższać a oceniać tym bardziej. Niestety w życiu doświadczamy wielu rozczarowań :(
    A nawiązując do postu, to strach o dziecko właśnie sprawia, że czasem mamy mętlik w głowie i druga osoba, która wspiera w trudnych chwilach jest wtedy tak bardzo nam potrzebna. Dlatego dziękuję ci Ago za wsparcie:)
    Aga - mama Łukasza

    OdpowiedzUsuń
  13. Coraz częściej zastanawiam się, czy wszyscy lekarze wybierają ten zawód z powołania, czy może bardziej chodzi im o pieniądze? Bo nie sztuka wykuć na pamięć anatomię i kilka chorób. Sztuką jest empatia i zrozumienie w stosunku do pacjentów. Sztuką jest leczyć ich tak, aby mieli jak najmniejszą traumę z tego okresu. Niestety, coraz mniej jest lekarzy z powołania. Pozdrawiam i życzę samych życzliwych lekarzy.

    OdpowiedzUsuń

Drogi Anonimowy Gościu,
bardzo proszę, podpisz swój komentarz swoim imieniem, aby łatwiej było mi na niego odpowiedzieć.
Dziękuję